Publikuję
pracę pisaną na konkurs z naniesionymi
drobnymi poprawkami tekstowymi, literówkowymi, interpunkcyjnymi i
innymi, bo ofc oddawałam ją
na ostatnią chwilę. <3
Naprawdę
nie myślałam, że zajmie mi to 19 stron XD,
a będąc szczera,
ograniczył
mnie limit stron,
bo początkowo
rozpisałam się nawet bardziej i kasowałam scenki.
NIE
WIEM
CO TO
ZA WENA, ale tym szotem chyba ją wyczerpałam.
shinrin-yoku – (森林浴 z jap.) leśna kąpiel
Siedziałam
w ulubionej bluzie z kapturem na drewnianej ławie, usłanej wilczym
futrem, której pojedyncze włoski wkłuwały mi się w uda przez
materiał spodni i wełniane podkolanówki w kolorze ciemnej
czekolady. Zupełnie szczęśliwa, choć z podwiniętymi nogami i
niezdrowo dociskana z obu stron przez sylwetki Tenten i Hinaty, z
przodu przez ogromny stół, zastawiony puszkami piwa albo szklankami
z grzanym winem, którego przyrządzaniem zajmowała się Ino.
Kolejną porcję, wlaną do wysokiego kufla, wcisnęła mi do rąk
zanim zdążyłam dokończyć poprzednią, tłumacząc,
że
mam
brać póki jest.
Powoli
zaczynało brakować czystych naczyń, ale nikomu nie widziało się,
by w sylwestrowy wieczór podrywać się do sprzątania.
Zamieszałam
łyżeczką w alkoholu z nierozpuszczonym sokiem malinowym i
przyglądałam, jak wirują drobinki cynamonu, goździka i niedbale
skrojone kawałki imbiru, kątem oka odnotowując, że Sasuke klapnął
na wolnym krześle. Podniosłam się momentalnie i skocznym krokiem
dobyłam celu, cupnęłam na jego kolanach i przerzuciłam ramiona za
smukłą szyję.
–
Wszystko
w porządku? – zagadnęłam, przejeżdżając opuszką kciuka po
chłopięcej kości żuchwy.
–
Pytasz
o to już czwarty raz – wypomniał mi, leniwie przesuwając wzrok
po moich rozgrzanych od wina policzkach. – Naprawdę, wszystko gra.
Naturalny
grymas jego twarzy często bywał kłopotliwy i mylący, sprawiając
wrażenie bezustannie znudzonego – jednak mimo to wiedziałam, że
mówi prawdę. Podobała mu się koncepcja spędzenia tego
szczególnego dnia pod ośnieżonym domkiem w górach, choć uważał
to przedsięwzięcie za niepotrzebne i sumą wszystkiego trzeba było
przywlec go tu siłą. Wolał darować sobie całą szopkę związaną
z wyjazdem i od początku powtarzał, że to zbędny wydatek
pieniędzy. Poza tym było mu obojętne, w jaki sposób spędzi ten
dzień, bo nie widział w nim niczego specjalnego, a jedynie kolejny
powód do bezmózgiego wlewania w siebie litrów alkoholu. Koniec
końców robił dokładnie to, co sam krytykował – upijał się
już drugą połówką, obalaną na spółkę z Kakashim. Ale mimo
wszystko wiedziałam, że to najlepsze, na co mogłam go namówić i
że on sam tego nie żałuje.
– A
jak twoje wrażenia? – jego głos wyrwał mnie z zadumy.
–
Lepsze
niż zakładałam. Sądziłam, że spędzając ze sobą więcej niż
dwie doby, niektórzy wydłubią sobie oczy – skwitowałam,
sugerując tłum huśtający się przed nami do lecącej w tle
muzyki.
–
Szacowałem
podobnie – skomentował, przelotem obejmując grono – ale jak
widać potrafią się zachować.
Kiwnęłam
głową w milczeniu, układając się policzkiem na jego barku.
Sielankę szybko przerwał Shino, pauzując piosenkę.
–
Drewno
się skończyło – jak na znak wszyscy wydali z siebie jęk pełen
rozczarowania i zawodu.
–
Mówiłem
Chouji, żebyś przyniósł więcej – burknął z niesmakiem
Shikamaru. Nie lubił, gdy ktoś go nie słuchał, a już w
szczególności jego najlepszy przyjaciel.
–
Pójdziemy
jutro. Przecież nikt nie będzie szedł w ten ziąb – mruknęła
Hinata, patrząc przelotnie przez okno.
–
Umarźniemy
tu do rana – stwierdził ponownie Nara. Zerknęłam na kominek –
nie wyobrażałam sobie, by jedyne źródło umiarkowanego ciepła
miało się zaraz skończyć, a faktycznie na to się zapowiadało -
zostały jedynie trzy kawałki pociętego pnia brzozy. – Ktoś musi
iść teraz. Rano pójdziemy po większą część na pozostałe dni.
Problem
leżał w tym, że budka z opałem znajdowała się dobre dwadzieścia
minut drogi stąd. Nie byliśmy pierwsi z naszym planem spędzenia
ostatniego dnia roku w takich okolicznościach i trafił nam się
jeden z najbardziej odległych domków od centrum ośrodka
agroturystycznego. Ludzie rezerwowali je już wtedy, kiedy dla nas
było to jedynie luźną propozycją, rzuconą przez podpitego Kibę
podczas ogniska na nadmorskiej plaży w ostatni dzień wakacji.
– Teraz
miała być kolej Sakury – przypomniał Sai zgodnie z kolejnością,
ale miałam ochotę przyłożyć mu za to w łeb. Nawet Yamanaka,
solidarna w przyjaźni ze mną, skarciła chłopaka kwaśnym
wzrokiem.
– Był
już każdy oprócz Ino, ale ona odpowiada za dostawę tego nektaru –
odezwał się Inuzuka, unosząc wymownie szklankę z grzańcem. –
Dlatego blondyna nigdzie się nie rusza.
– Jacy
chętni do rzucenia dziewczyny na pożarcie leśnej zwierzynie! –
rzucił Shisui żartobliwie, ale byłam mu wdzięczna za tę uwagę.
Nie byłam przygotowana mentalnie na to, by za chwilę zmuszać się
do wyjścia na zewnątrz, nawet jeśli chodziło o dobro ogółu.
–
Przecież
Sasuke z nią pójdzie – stwierdził bez ogródek Obito.
– Ja
nie mogę – usłyszałam w odpowiedzi. Musiałam dopytać, bo byłam
pewna, że się przesłyszałam.
– Hę?
– Mam
zająć się znoszeniem stołu i kilku krzeseł z poddasza razem z
Kakashim.
– To
niech zrobi to ktoś inny, bo ty musisz iść z dziewczyną –
pstryknęłam palcem w jego mostek, akcentując zdanie teatralnie, bo
wydawało mi się o wiele większą abstrakcją, że musiałam
tłumaczyć mu to na głos niż to, że odmówił mi swojego
towarzystwa w obliczu nocnej przechadzki po gęstym i cholernie
ciemnym lesie.
– Ja
mogę się przejść – Naruto podniósł się z kanapy, jak gdyby
usłyszał chwilę wcześniej słowo aprobaty. Obie ręce miał
schowane w kieszeniach ciemnych jeansów, a na jego nieco zaspanej
twarzy gościł leniwy uśmiech. – I tak chciałem się
przewietrzyć.
–
Sasuke…
– podjęłam próbę ponownego przekonania Uchihy do zmiany zdania,
kiedy w tym czasie kontrolował powiadomienia w telefonie.
– Leć
z nim – usłyszałam tylko, czując pokrzepiające, trzykrotne
klepnięcie po plecach.
– Z
Naruto? – przyciszyłam ton, krzywiąc twarz. Zwariował. Być może
wypił za dużo i nie czuł się na siłach, równocześnie nie chcąc
mi się do tego przyznać.
–
Przecież
mu ufam. Poza tym, obiecałem już pomóc… – skinął głową w
kierunku Hatake, który bacznie przyglądał się naszej potyczce
słownej i patrzył wyczekująco. Po chwili Sasuke ujął w dłonie
moją twarz, troskliwie pocierając opuszkami o rumiane poliki. –
Uwiniecie się szybko i zaraz będziecie.
Nawet
nie czekał na odpowiedź. Ucałował moje czoło i delikatnie zsunął
mnie ze swoich kolan, stawiając na ziemię, po czym odszedł, przez
moment przytrzymując uścisk naszych dłoni. Patrzyłam, jak
wychodzi na balkon i odpala papierosa zapalniczką, którą podsunął
mu Shikamaru. Przez uchylone balkonowe drzwi słyszałam jego
deklaracje wobec siwowłosego, że jak
tylko spali, to leci na górę. Otrząsnęłam
się, ogarniając, że wpatruję się w balkonowe okno nazbyt
wyczekująco i odwróciłam, mając przed sobą półuśmiech na
twarzy blondyna. Machnęłam mu ręką i powędrowałam do drzwi,
żeby nałożyć buty, puchową kurtkę i opatulić dokładnie
szalikiem.
Bez
słowa wyszliśmy z domku. Po drodze naciągnęłam czapkę z
pomponem i dwupalczaste rękawiczki, wydziergane przez babcię i
podarowane mi kilka dni wcześniej na Gwiazdkę.
– Wiesz
gdzie iść? – zorientowałam się, że poza kierunkiem marszu nie
wiem nic o ewentualnych zakrętach, rozdrożach, skrótach ani tym
podobnych.
– Byłem
tam przecież, Sakura – wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. –
To prosta droga. Można tam dotrzeć z zamkniętymi oczami.
Westchnęłam
pod nosem. Z ust chłopaka, który pierwszy pakował się we wszelkie
możliwie tarapaty, jakie działy się na terenie naszej szkoły,
brzmiało to co najmniej nieprzekonująco. Nawet jego pewniackiemu
grymasowi i stuprocentowej pewności siebie nie potrafiłam do końca
zaufać.
– Nie
zamykaj ich na wszelki wypadek. Po prostu trafmy na miejsce i wróćmy
jak najszybciej do reszty.
– Zrobi
się, spokojnie – zapewnienia tego typu z jego ust zwykle
przynosiły efekty zupełnie odwrotne do zamierzonego albo
zwiastowały coś złego. Ścisnęłam wargi. Przez moment szliśmy w
zupełnej ciszy. Obserwowałam, jak para wydobywa się z naszych ust
i rozprasza w gęstym powietrzu, ulatując ku górze.
– Chyba
ci się podoba, skoro tak bardzo zależy ci na czasie – zagadał.
– Czy
to znaczy, że jako jedyny chętny na przechadzkę ze mną, źle się
bawisz? – odbiłam odpowiedź, zaintrygowana jego postrzeganiem
dzisiejszego wieczoru.
– Nie,
nie. Tak tylko pytałem – wyjaśnił i zaśmiał się krótko.
Zawsze
był taki beztroski. I to na tyle, by nawet nieznającym go osobom
wydawać się zdziecinniały. Zdawał się nie przejmować niczym
szczególnym, żyć chwilą. Nie potrafiłam przypomnieć sobie nawet
jednego momentu, w którym widziałabym go załamanego albo
zwyczajnie przygnębionego.
Po
kilkunastu minutach drogi, przebytej w sporej części w milczeniu,
ujrzałam zarys drobnej, drewnianej budki z prowizorycznym dachem w
postaci narzuconej płachty.
– To
już?
– Tak,
jesteśmy na miejscu – odparł, a ja odruchowo przyspieszyłam.
Dobiłam do sterty pociętych pieńków i zaczęłam wrzucać je do
przygotowanego plastikowanego pojemnika, który stał tuż obok.
Uzumaki przez moment przyglądał się moim zapalczywym ruchom z
podziwem, a potem przystąpił do tej samej czynności widząc, że
wyjątkowo zależało mi na uwinięciu się z tym jak najszybciej.
Kiedy
byliśmy już gotowi do powrotu, przejął ode mnie pojemnik,
załadowany ilością drewna, jaką ledwo zdołałam unieść, a sam
oddał mi swój. Zdziwiłam się, z jaką lekkością obnosił się z
kilkukilogramowym ładunkiem, tym bardziej, że drogę powrotną
musieliśmy przebyć pod górę. Momentalnie dało się słyszeć mój
przyśpieszony, głośny oddech. Pocieszałam się jedynie myślą,
że każdy krok jedynie zbliża mnie do domku pełnego rozweselonych
przyjaciół, ciepła, pieczonych szaszłyków i alkoholu. Wpływ
tego ostatniego szybko wywiał ze mnie mroźny, górski wiatr,
niosący ze sobą śnieżny puch czy szelest krzewin. Szłam
zamyślona, spoglądając w dół, by nie zawadzić o żadne
wyżłobienie na drodze, a Naruto machał głową w lewo i prawo,
przeczesując wzrokiem szeregi leśnych sosen. Żadne z nas nie
spodziewało się tego, co przecięło nam drogę. Dopiero drobny
szum osuwanego ze skał śniegu sprowokował mnie, by spojrzeć przed
siebie.
Wilki.
Dwa,
wielkie i czarno-siwe. Patrzyły spokojnym, aczkolwiek dzikim
wzrokiem prosto na nas. Zatrzymałam się jak wryta, odruchowo
chwytając Naruto za rękaw, by powstrzymać go przed dalszym
marszem.
– Stój
– zakomenderowałam nerwowo, starając się zachować jak
najciszej. Nie mogłam wydusić z siebie niczego więcej - każdy
najmniejszy dźwięk wydawał mi się być teraz decydujący, a w grę
wchodziło przecież nasze życie. Skrzywiłam się na szelest kurtki
chłopaka i zderzenie jego buta ze zmarzniętą ziemią, bo postawił
przed siebie jeszcze jeden krok, zanim dotarły do niego moje gesty i
słowa. Na szczęście nie musiałam nic więcej dodawać. Szybko
spostrzegł zwierzęta, kiedy błyskawicznie przeniósł wzrok przed
siebie.
–
Cholera
– skomentował sytuację, a ja miałam ochotę pacnąć go za to w
łeb, bo jeden z wilków nadstawił ku nas swój pysk.
Przełknęłam
ślinę głośno. Czułam jak krew w moich żyłach przestała
płynąć, równocześnie przybierając temperatury bliskiej
kilkudziesięciu stopni. Naprawdę nie wiedziałam, co powinniśmy
zrobić i naprawdę nie chciałam kończyć tak życia. Zaczęłam
żałować, że nie wyszłam po te pieprzone drewno wcześniej. Że
ten dzień dla naszych bliskich nabierze drugiego, tragicznego
znaczenia po tym, jak znajdą nasze rozszarpane ciała niedaleko
szlaku. I że prawdopodobnie już nigdy nie zobaczę Sasuke.
–
Powoli
się wycofuj, Sakura – ocucił mnie szept Uzumakiego. Poczułam jak
zaplótł palce wokół mojego nadgarstka by upewnić się, że
wszystko słyszę. Najwidoczniej wyczuł, w jakim jestem stanie i że
nie wszystko do mnie dociera. Miałam ochotę stracić jego rękę,
której dotyk wywołał we mnie dziwną niezręczność, ale
wiedziałam, co mogłoby mnie to kosztować. Niemniej jednak,
obiecałam sobie, że jeśli jakimś cudem wyjdziemy z tego żywi,
przywalę mu w głupkowaty łeb, a potem jeszcze spiorę wścibskie
łapy.
Kiwnęłam
głową w odpowiedzi i wysunęłam do tyłu lewą stopę,
przekładając na nią ciężar ciała. W odstępie może pięciu
sekund Naruto zrobił to samo. Zrozumiałam, że najbezpieczniej
będzie, jeśli będziemy wykonywać tę czynność naprzemiennie w
większych odstępach czasowych.
Wszystko
szło z planem do szóstego podejścia. Wtedy też drugi z wilków
postąpił w naszą stronę dwa powolne, badawcze kroki.
Tyle
wystarczyło, bym wpadła w panikę. Patrzyłam tylko na jego łapy i
dorobiłam sobie obraz, w którym nabierają tempa i nieubłaganie
zbliżają się w ku nam. Puściłam pojemnik z drewnem, wywołując
głośny trzask i rzuciłam pędem w las, jaki rósł po prawej
stronie.
–
Sakura,
stój! – z gardła Naruto dobiegł przerażony krzyk. Po sekundach
wyczułam, że biegnie za mną.
Wtedy
puściły też wszystkie moje blokady – biegłam przed siebie
najszybciej jak tylko zdołałam, na oślep, omijając jedynie
większe gałęzie i powalone konary drzew. Wiedziałam, że chłopak
wkrótce mnie dogoni – przez kilka lat byliśmy w jednej klasie i
zdążyłam ocenić jego zdolności fizyczne. W pewnym momencie
zaczął przewyższać nawet Sasuke, więc ode mnie na pewno o wiele
szybszy.
Puchłam,
bo bieg pod górę, nawet bez żadnego dodatkowego balastu był
udręką. Jeśli wilki chciałyby mnie nie dopaść, to
prawdopodobnie miałam sama podać im się na tacy, padając na twarz
bez sił. Wbiegałam w gąszcze podobnych do siebie borówek,
świerków i stromych, wysokich skał. Jedyne, na czym się
skupiałam, to wytężenie zmysłu słuchu, by wyłapać ewentualny
tupot wilczych stóp albo ryk dopadanego Naruto. Nie wiedziałam
jeszcze, dlaczego mnie nie wyprzedził. Miałam wrażenie, że robi
to celowo, chcąc chronić moje tyły.
–
Sakura
– wysapał nagle, jak gdybym myślami przekazała mu, że
potrzebuję znaku jego obecności.
Biegłam
dalej, nie zważając na jego upomnienie. Wcisnęłam szalik w
kołnierz kurtki, by o nic nie zahaczył i nie uniemożliwił mi
ucieczki. Nadal nie byłam przekonana czy biegną, czy sobie
odpuściły.
–
Sakura,
zatrzymaj się!
Po
kolejnych przebytych metrach odwróciłam się za siebie. Choć obraz
miałam rozmazany, nie dostrzegałam nic poza Naruto i okalającą
wszystko białą płachtą śniegu.
–
Sakura,
nie biegną za nami! – wykrzyczał, a ja stanęłam jak na
polecenie. Oparłam dłonie o kolana i zaczęłam głośno dyszeć.
Zupełnie jak Naruto, który znalazł się tuż koło mnie i oparł
plecami o pień drzewa.
– Nie
możemy... – upomniałam go, nie kończąc i stawiając kolejne,
zdesperowane i zmęczone kroki przed siebie. Dopiero zauważyłam, że
śnieg zaczął sięgać tu ponad kostki. Unosząc stopy
nienaturalnie wysoko, musiałam wyglądać jak pijana imprezowiczka,
która chce przeprawić się przez grząskie bagno.
– Nie
ma ich – zapewniał stanowczym tonem.
– Może
zaraz się pojawią – stawiałam na swoim. Ale to dlatego, że się
bałam; cholernie. Choć zawsze trochę na wyrost, często
niepotrzebnie albo przesadzając ze snuciem czarnych, pesymistycznych
scenariuszy – tak właśnie było. Bałam się, że jeśli teraz
się poddamy, dopadną nas, a wtedy nasza niewykorzystana szansa
będzie bolała jeszcze bardziej.
Naruto
nie odpowiedział mi jednak. Łapiąc oddech, po prostu dotrzymywał
mi kroku, podążając za mną bez słowa sprzeciwu.
–
Wiesz,
że zapuszczanie się głębiej w las jest jeszcze bardziej
niebezpieczne?
Jego
słowa mnie zatrzymały. Popatrzyłam przed siebie, dostrzegając, że
wylądowaliśmy na jakieś leśnej polanie, która latem zapewne
obfituje w górskie kwiaty i wysokie, pożółkłe turzyce.
Czemu
zachowywałam się tak bezmyślnie? I dlaczego ktoś taki jak Naruto
brzmiał i zachowywał się dojrzalej ode mnie?
Przeszłam
jeszcze kilka kroków, jak gdyby ignorując jego słowa, a potem
opadłam na ziemię. Puściłam ręce luźno i pozwoliłam ciału
opaść do przodu, prosto w śnieg.
– Mam
dość – wymamrotałam, łapczywie uzupełniając powietrze.
– Chyba
nawet nie były nami zainteresowane – skwitował. Usłyszałam
odgłos gniecionego pod jego butami śniegu. Patrzyłam w dół,
wypluwając z siebie emocje, trzymane niezdrowo od nieokreślonego
czasu.
–
Dlaczego
tam były?!
– To
góry, Sakura. I las. Nikt nie powiedział, że ich tu nie będzie.
Zawsze istnieje takie prawdopodobieństwo, że spotka się je na
szlaku.
–
Szlag...
– przecież doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Przytknęłam
dłonie do czoła i momentalne skryłam w nich twarz, analizując
szybko, że nie potrafię się rozpłakać. Skrajne i zbyt silne
emocje trzymały mnie w dziwnym napięciu i nie pozwalały jeszcze
się rozładować, a jedynie odetchnąć. Równocześnie poczułam
dłonie Naruto, zaciskające się na moich ramionach i ciągnące
mnie w górę.
–
Wstawaj,
przemoczysz ubrania.
Nie
miałam siły. Najzwyczajniej w świecie chciałam leżeć w tamtym
miejscu, byleby tylko zwolnić ciało z jakiegokolwiek wysiłku,
jednak po kilku próbach stawiania oporu unoszącym mnie dłoniom
Naruto, w końcu uległam. Zaoferował mi wsparcie w postaci swojego
ramienia, ale odmówiłam mu szybko pod pretekstem oszczędzania
własnych sił. Nie był przekonany moim argumentem, ale nie nalegał
więcej.
Nie
wiedzieliśmy nawet, jak wracać. Ze względu na to, że całkowicie
nie wyrażałam zgody na powrót na szlak po tak krótkim czasie,
obraliśmy drogę naokoło, która rzekomo miała iść wzdłuż
ścieżki. W przypadku, gdyby to zawiodło, mieliśmy odtworzyć
drogę z pamięci i wrócić do punktu, w którym napotkaliśmy
wilki.
Dreptaliśmy
może pół godziny w kompletnym milczeniu, a ja chłonęłam z
intensywnych emocji. Wspominałam wilki i nie wiedziałam co
przerażało mnie bardziej – ich połyskujące ślepia, to że
najprawdopodobniej byliśmy przez nie zgubieni, czy może też oba,
połączone naraz fakty były kluczem. Tym bardziej, że temperatura
mojego ciała nie tyle spadła, co zaczęła raptownie uciekać.
Marzłam, chuchając bezpośrednio na nagie nadgarstki, by ciepło
rozchodziło się po mnie całej.
–
Chcesz
mój szalik? Albo bluzę – zaproponował nagle, sugerując tę,
którą miał pod spodem. – Nie jest mi tak zimno jak tobie.
– Nie
– wyparłam się od razu, wciskając ręce w klatkę. Ukrywałam
drżenie żuchwy, zaciskając szczękę i spinając ze sobą usta. –
Zwariowałeś? Na pewno jest na minusie.
Miałam
wrażenie, że brniemy w niebezpieczniejsze miejsca, odkąd Naruto
upomniał mnie, że w głębi lasu może czekać nas więcej przygód.
Z każdym krokiem chciałam wrócić do punktu wyjścia - tym
bardziej, że od tamtej pory minęło już sporo czasu i wilków z
pewnością tam nie było. Poza tym może wcale nie chciały nas
atakować i nie zrobiłyby tego też za drugim razem, gdybyśmy mieli
wpaść na nie ponownie.
Kiedy
byłam mała, tata opowiadał mi o wilkach. Tłumaczył mi, że wilki
to takie psy, tylko dzikie i żyjące w lesie. Że tak jak większość
zwierząt, nie chcą robić nam żadnej krzywdy i zazwyczaj działają
jedynie obronie życia własnego lub swoich bliskich. Żyją w
watahach, dlatego uważał je za najbardziej nam zbliżone w stylu
życia zwierzęta i uznawał je za wyjątkowe na tyle, że można
niemo się z nimi kontaktować, a wszystko da się wyczytać z ich
oczu.
–
Myślisz,
że to ma sens? – zagadnęłam Naruto, który tym razem wyprzedzał
mnie o kilka kroków. Zaśmiał się na moje pytanie, kiedy mi bliżej
było do rozpaczy.
–
Mówisz
o ucieczce z mroźnego lasu środku nocy, pełnego wygłodniałych
wilków i niedźwiedzi i…
–
Przestań!
–
Dlaczego
miałoby go nie mieć? Przecież mamy o co walczyć.
– Nie
to – machnęłam ręką i odruchowo wywróciłam oczami,
wyczuwając, że w ogóle nie rozumie, co mam na myśli. – Chodzi
mi o tę drogę. Nie sądzisz, że powinniśmy wrócić?
–
Sprawdzamy
ją ciągle.
Westchnęłam.
Czułam jak każdy mój ruch, każdy zgrzyt śniegu, dźwięk łamanej
gałęzi albo gruchot staje się dla mnie coraz bardziej paranoiczny.
– Ale…
–
Uspokój
się, Sakura – przerwał mi łagodnym tonem. – Rozejrzyj się
naokoło. Zobacz, jak tu ładnie.
Naruto
zatoczył szerokie koło wokół własnej osi, z głową uniesioną
wysoko ku górze, ogarniającą zarazem czubki drzew, jak i ich
ośnieżone gałęzie. Palcem wskazywał na szczyt góry, wystający
znad stożków rosłych świerków. Niebo, idealnie przejrzyste,
odsłaniało wszystkie gwiazdy. Wszędzie było tylko biało i
czarno, a wokół pachniało żywicą.
Odsapnęłam.
W jednej chwili zmusiłam się do odrzucenia wszystkich tłoczących
się we mnie myśli, by móc spokojnie napawać widokiem. Było nad
wyraz pięknie, a twarz Naruto była na to namacalnym dowodem – na
twarzy chłopaka malował się czysty zachwyt. Wpatrywał się w
widok jak w obrazek, sam stanowiąc ciekawy obiekt ewentualnego
zdjęcia, które przyszło mi na myśl zrobić. Tym samym
posmutniałam, uświadamiając sobie znowu, że nie wzięliśmy
telefonów, które mogłyby być dla nas kołem ratunkowym.
–
Idziemy
– oznajmił, wyrwany z hipnozy.
–
Prowadź
– odpowiedziałam poddańczo, wzdychając. Wyglądał na
rozochoconego, wprost przeciwnie do mnie, dlatego pozwoliłam mu
objąć dowodzenie, przynajmniej tymczasowo. Ku nawet własnemu
zdziwieniu, wydawał mi się mieć o wiele lepszą orientację w
terenie, a dodatkowo, w odmętach mojego umysłu nadal pałętał się
strach, którego nie mogłam się wyzbyć i trzeźwo myśleć.
– Ej,
Sakura – zaczepił mnie, przeciągając ostatnią samogłoskę
mojego imienia i wyrywając za zamyślenia, bo przez kilka minut
szliśmy w zupełnym milczeniu. Zaskoczony, machał dłonią na boki
i ściskał w palcach ćwiartkę cytrynówki.
Oczy
rozszerzyły mi się jak na widok cudu, bo w pewnym sensie tak
właśnie było. Marzyłam, żeby zwilżyć czymś spierzchnięte
usta i suchy język. Odruchowo podbiegłam i przejęłam buteleczkę.
– Skąd
to masz? – zapytałam, odnotowując fakt, że przez moment jaki
musnęłam jego dłoń, wyczułam, że była cholernie ciepła.
– Z
wewnętrznej kieszeni kurtki. Zorientowałem się jakąś godzinę
temu, ale wolałem nie mówić o tym wcześniej – odparł, krzywiąc
się nieco na moje oburzenie. – Nie wiedziałem, jak zareagujesz...
– Dobry
Boże – wydukałam chwilę przed błyskawicznym przytknięciem
dzióbka do ust i przechyleniem butelki.
–
Właśnie
dlatego – oznajmił zdawkowo, przenosząc wzrok gdzieś w bok.
Zignorowałam
jego uszczypliwość. Wiedziałam, że mylne wrażenie, jakie
wytwarza wpływ alkoholu między odczuwalną, a tą faktyczną
temperaturą mogło być zgubne, jednakże ilość, jaką
dysponowaliśmy nie tylko nam tym nie groziła, ale była dla nas
zbawieniem na przemarznięte i spięte mięśnie. Niemal od razu
odczułam, jak płyn przyjemnie rozgrzał mi gardło i okolice klatki
piersiowej.
–
Trzymaj
– oddałam mu butelkę, podstawiając ją pod nos – Ale niedużo.
Musimy oszczędzać.
Nie
wiedziałam bowiem, ile mogliśmy tu spędzić, ale choć nie
dopuszczałam do siebie myśli, by głodować tu czy walczyć o
przetrwanie, przestałam łudzić się, że szybko znajdziemy się w
schronisku.
Niemal
równoczesne z tym, gdy gorzko-słodki smak rozpuścił się w moich
ustach, poczułam się potwornie głodna. Naruto akurat skinął
głową i schował butelkę w miejscu, w którym przypadkowo się na
nią natknął.
– Skąd
w ogóle się tam znalazła?
– Jest
tam chyba od wczoraj rano, kiedy szliśmy na zakupy z Kibą i Shino –
stwierdził, wyraźnie próbując dobrze odtworzyć to wspomnienie. –
Otworzyliśmy sobie po jednej podczas drogi powrotnej ze sklepu,
kiedy robiliśmy zapasy na dzisiaj.
Pomyślałam
o wypoczynkowym domku, pełnym naszych przyjaciół, pewnie jeszcze
beztrosko bawiących się podczas ostatnich minut starego roku. O
Ino, która zwykle przejęta najmniejszym zgrzytem, jest teraz zbyt
zabiegana, by wyczuć, że coś nie gra. O Sasuke, który zacznie
palić papierosa za papierosem, kiedy oczywistym będzie fakt, że
przepadliśmy bez śladu i który nie poszedł ze mną z własnego
wyboru, puszczając mnie ze zwykłym kolegą z klasy, z którym
włóczyłam się teraz po górskim, ciemnym lesie.
Moją
narastającą złość przerwał strzał. Jeden. Potem drugi.
Następnie zrobiło się ich całe mnóstwo. Odwróciliśmy się w
jednym czasie strwożeni, a ja odruchowo odskoczyłam w stronę
Naruto, jak gdybym w pierwszej kolejności szukała schronienia w
jego pobliżu.
– Szlag
– krzyknęłam, wpadając na jego zgięty łokieć. Nie
odpowiedział nic, patrząc przed siebie, a na jego twarzy odbijały
się kolorowe światła.
– To
już – stwierdził i pozostawił lekko rozchylone usta, kiedy
fajerwerki wystrzeliły z drugiego punktu. – Już północ.
–
Błądzimy
już prawie dwie godziny – dopowiedziałam, wodząc śladami
kolorowych ogni.
– Nowy
Rok. Wszystkiego dobrego, Sakura – wymamrotał, doglądając
pokazu na niebie, a ja na chwilę przez chwilę przyglądałam się
wyrazowi jego twarzy. Był rozanielony. Wydawało się, że
najdrobniejsze rzeczy potrafią wywołać w nim szczęście.
–
Szczęśliwego
Nowego Roku – odpowiedziałam mu cicho, odchodząc o kilka metrów
i przysiadając na ściętym pniu dla lepszego widoku. Wszystko
trwało może dwie minuty, choć wydawało mi się zaskakujące, że
ktoś w ogóle przywlókł podobny sprzęt w takie miejsce.
Przemknęło mi też przez myśl, że może tymczasowo spłoszy to
wilki i sprowokuje je do wycofania się na swój teren.
– Nie
siadaj, bo szybciej się wyziębisz – blondyn w sekundę znalazł
się nade mną. Zarys jego ciała z tej perspektywy był kompletnie
okryty czernią, zupełnie jak niebo nad nim, które jeszcze przed
chwilą tryskało pastelowymi kolorami.
–
Pewnie
już wiedzą – wypowiedziałam na głos myśli. Wyobrażałam
sobie, że może w ogóle nie świętują nadeszłej zmiany,
zbierając się do przeczesywania lasu w poszukiwaniu naszej dwójki.
–
Pewnie
tak – odpowiedział zgodnie z tym, co sama przypuszczałam.
Czujnemu oku Ino nie mógł umknąć ten fakt przez tak długi czas.
Shikamaru, choć zazwyczaj zdystansowany co do pochopnych wniosków,
pewnie także wyczuł, że coś może być na rzeczy. Zastanawiałam
się, co może robić w tej chwili Sasuke.
–
Chodź,
Sakura – przed twarzą wyrosła mi otwarta dłoń Naruto, wyraźnie
czekająca na uścisk, ale nim zdążyłam zareagować, bez wahania
przechwycił moją prawą rękę i pociągnął za nią do góry. –
Przecież nie chcemy spędzić tu całej nocy.
Czułam
się conajmniej dziwnie, bo cały obraz tego chłopaka ulegal
kompletnemu przeobrażeniu w niebywale szybkim tempie. Do tej pory
nie skarcił mnie ani jedną uwagą odnośnie moich panicznych
pobudek, ani nie obwinił za całą tę sytuację, choć to ja
wyrwałam biegiem co najmniej kilometr od miejsca zdarzenia. Wbrew
całej jego żywiołowości, wykazywał się stoickim spokojem i nie
czuł potrzeby pouczania mnie w niczym wyniośle. Był cierpliwy i
wyrozumiały, a to wszystko robił sam z siebie, z czystej dobroci.
Zauważyłam, że przegryzam wargę, by przeszkodzić automatycznemu
uśmiechowi, który starał się wtargnąć mi na twarz, kiedy
stawałam na nogach, wspomagając jego szeroką dłonią. Prostując
się, dostrzegłam, że nie miał żadnych zaczerwień na skórze,
kiedy mi mróz z pewnością liznął poliki i czubek nosa, strojąc
malinową barwą; był blady, z uwypuklonymi kośćmi policzkowymi, a
jego niebieskie oczy sprawiały wrażenie zamrożonych kostek lodu.
Wstydziłam się przed samą sobą, jakie zestawy spostrzeżeń i
wniosków przecinały mój umysł. Zauważyłam nawet pulsującą na
jego skroni żyłę, która uwypukliła się bardziej, kiedy wysunął
głowę do przodu. Zbystrzałam, gdy przykucnął, zagarnął w
dłonie nieco śniegu i zaczął formować z niego kulkę.
–
Zwariowałeś!
– zaczęłam ostro, otrząsnąwszy się. Czułam zażenowanie, że
dałam wprowadzić się w coś, co przypominało mi stan jakiejś
chwilowej, ogłupiającej hipnozy. – Umieram z zimna, a ty jeszcze
chcesz okładać mnie śnieżkami!
Jego
ręce momentalnie dopadły mojej twarzy, przysuwając ku sobie i
delikatnie kneblując usta. Czułam się jak porażona prądem,
dopóki wskazującego palca jednej dłoni nie przytknął sobie do
ust i niemo nakazał nim milczenie.
– Jest
gdzieś tutaj.
Wyrzucił
śnieżkę przed siebie. Stałam w niepewności jeszcze kilka sekund,
posłusznie przywierając do ramienia blondyna. Niczym w wyczekiwanej
odpowiedzi, w powietrzu rozniósł się skowyt wilka, który wydawał
się niebezpiecznie głośny i zbyt blisko. Po chwili wyszedł zza
gąszczu bezlistnych roślin. Kościsty, chuderlawy, o jasnoszarym
futrze. Był tylko on, sam. Warczał na nas, odsłaniając swoje
długie, pożółkłe kły.
– Stań
za mną – rozkazał mi Uzumaki. – Blisko.
Jak
ogłuszona, ostrożnie przesunęłam stopy w tył zgodnie z jego
poleceniem, bojąc się zgubić jego uścisk. Jeszcze bardziej jednak
obawiałam się kompletnie odsłonić jego ciało i narażać na
całkowite przyjęcie ewentualnego ataku.
–
Jeszcze
– nakazał mi. Wystraszyłam się, bo jego komendy poprzednim razem
były zupełnie inne - wtedy ograniczaliśmy ruchy do minimum,
wycofywaliśmy się razem na zmianę - tym razem chyba naprawdę
próbował osłonić mnie samym sobą. To jakieś szaleństwo. Czy
naprawdę naszym przeznaczeniem była śmierć spod łapy dzikiego
zwierzęcia w pierwszy dzień nowego roku, skoro ta sama przypadłość
zagradzała nam drogę już drugi raz?
–
Naruto...
– chciałam zaproponować mu propozycję bezzwłocznej ucieczki,
która powiodła się poprzednim razem, ale nie dokończyłam, bo
przerwał mi pojedynczym syknięciem przez zaciśnięte zęby. Wilk
zaczął się do nas zbliżać w tempie zwykłego chodu. W porównaniu
z nim, te spotkane na szlaku zaczęły przypominać mi łagodne
baranki - kipiał gniewem i patrzył na nas złowrogo. Przypomniało
mi się to, co mówił mi ojciec, dlatego zerknęłam w jego oczy i
tylko potwierdziłam to, co przypuszczałam. Czułam, jak miękną mi
nogi, a potem całe ciało. Nawet gdybym chciała uciekać, nie
byłabym w stanie zmobilizować mięśni do pracy.
Z
ust Naruto uciekło gardłowe warknięcie. Pochylił się do przodu,
wbijając wzrok w zwierzę. Wyglądało to tak, jak gdyby toczyli
walkę bez słów, choć wydawało mi się to absurdalne, bo przecież
chłopak nie miał żadnych szans. Nagle opadł na czworaka, warcząc
pod nosem dalej. Nie był to jednak typowo ludzki odgłos - jego
dźwięki były nadzwyczaj donośne, nietypowo niskie i dzikie.
Przerażające na tyle, by po moim ciele nieustannie przechodziły
fale dreszczy. Jego kurtka zaczęła pękać na bocznych szwach i w
miejscu łopatek, które rosły nienaturalnie wysoko. Sapał pod
nosem i dyszał ciężko, ciągle nie tracąc przeciwnika z oczu.
–
Naruto…
– wymamrotałam, jak gdybym miała tym przywołać go do jego
człowieczych odruchów. W tym momencie na jego rękach zaczęły
wyrastać gęsto włosy, przypominające sierść owczarka
niemieckiego i ostre, grube pazury. To przestały być ludzkie dłonie
- miał najzwyklejsze na świecie, psie łapy.
Wybałuszyłam
oczy i naszły mnie chwilowe mdłości.
– Nie
oddalaj się – warknął nieswoim głosem, odchylając twarz w bok.
Jego oczy były innej barwy - tak jakby ich kolor wzmógł się o
dodatkowy pigment, bo nigdy wcześniej nie były tak intensywnie
szafirowe jak teraz. Cofnęłam stopę z powrotem posłusznie, nawet
nie wiedząc, kiedy przesunęłam ją za siebie. Przytykałam dłonie
do twarzy i z przerażeniem obserwowałam nie wrogiego wilka, a tego,
który powstał z mojego głupkowatego kolegi z ławki.
Jego
transformacja ustała w pewnym momencie, choć w trzech czwartych był
już zwierzęciem. Nie skupiałam się w ogóle na naszym
przeciwniku, bo fakt, że Naruto dysponował podobną siłą,
diametralnie zmieniało postać rzeczy. Intruz spłoszył się po
kilku minutach walki na pokaz siły i umknął do lasu.
Pozwoliłam
sobie oddalić się na kilka większych kroków. Jakieś pięć
sekund później stał przede mną ten Naruto, którego znam –
jedynie z nadszarpanymi i wyciągniętymi w niektórych miejscach
ubraniami.
– Nie
muszę mówić, że proszę cię o dyskrecję w tej sprawie, zanim
cokolwiek miałbym ci wytłumaczyć? To była awaryjna sytuacja. Ten
chłystek specjalnie to na mnie wymusił – drapał się po karku,
mówiąc tonem tak zwyczajnym, że sama byłam pełna podziwu.
Przełknęłam
ślinę i nerwowo przytaknęłam głową.
– Okej.
No więc, jak widzisz, jesteśmy pół-wilkami.
– Jak
to… jesteśmy?
– Chyba
nie sądziłaś, że jestem wyjątkiem? Jest nas cała wataha, Sakura
– powiedział lekko.
Mój
Boże. Pewnie,
że po stokroć wolałabym, żeby tylko on był tym całym
pół-wilkiem, jakimś dziwnym wybrańcem, mistyczną postacią,
rodem z książek fantasy albo kimś, kto przyszedł z przyszłości.
Wcale bym się nie zdziwiła. W pewnym sensie nawet mi to do niego
pasowało. Wizja całej gromady takich popaprańców doprowadzała
mnie do poczucia odrzucenia resztek rozumu i normalności do kosza.
Świdrując go oszalałym wzrokiem, który chyba zaczynał wprawiać
go w zakłopotanie, stwierdziłam, że mimo wszystko nie jestem w
stanie powiedzieć mu tego wprost.
– Ale…
gdzie to niby jest?
– W
naszym mieście.
– W
naszym mieście... – powtórzyłam dla pewności, spoglądając w
dół i dygocząc i z poddenerwowania, i z zimna. – Jasne.
– W
tym także twój ojciec – wyparował.
Czy
to już piekło? Zastanawiałam się, czy może mój umysł nie
poddał mnie jakimś łagodzących omamom w decydującej chwili, a w
rzeczywistości moje ciało pożera teraz wygłodniały wilk. Albo
może to upiłam się zbyt szybko, zasnęłam przed północą, a to
wszystko to chory sen.
– Jest
przywódcą – nie wiem, o co mu chodziło. Prawie mdlałam, ledwo
stojąc na nogach, a on mi dokładał, jak gdyby przed chwilą w
ogóle nie wywrócił mojego życia do góry nogami wystarczająco
szybko i agresywnie.
Blondyna
jeszcze bym przeżyła, ale nie własnego ojca. Tego, który krył
jakąś tajemnicę pod osłoną idiotyzmu, głupich, nieśmiesznych
żartów i chamskich, ironicznych uwag. Ten, którego nawet własna
żona przestała traktować poważnie, rzekomo odpowiadał za innych.
I do tego nie za ludzi, a ludzi-wilków, przemieniających się od
czasu do czasu i hasających w tym stanie po lesie. Marzyłam, żeby
już zemdleć, bo czułam się zbyt niestabilnie, a wiedziałam, że
to musi nastąpić. Niestety jedyne co poczułam, to potrzeba
panicznego prychnięcia, zastąpionego po chwili nerwowym śmiechem.
–
Przepraszam,
ale co się niby odpiernicza, że ciebie i mojego ojca zamienia w
wilki? – przytknęłam sobie palce do skroni i wcisnęłam je
mocno, czekając na kolejną, miażdżącą odpowiedź.
–
Trudno
powiedzieć. Zadziałał jakiś czynnik, który miał na celu
stworzenie populacji wilków na naszym terenie. Nie ma u nas zwykłych
wilków. Są tylko te tworzone przez ludzi. Właściwie… pół-ludzi.
– A
ten tutaj? I te dwa poprzednie? – byliśmy w końcu jakieś
dwieście kilometrów od rodzinnego miasta. Miałam nadzieję, że to
nie obejmuje tego terenu.
– To
też byli pół-ludzie, pół-wilki. Ale obce. Watahy dzielą się
wedle rejonów, jakie zajmują. Nie znamy się ze wszystkimi takimi
jak my – to zdanie odbijało się echem w mojej głowie. – Stada
łączy raczej neutralna relacja, choć niektóre wychodzą z
założenia, że nie powinniśmy witać bez powodu na ich terenach i
są bardzo niegościnne. Tak jak ten, który był tu przed chwilą.
– Czyli
te poprzednie nie chciały nas atakować? Czekaj… to wy wiecie, czy
ktoś jest tym całym wilkołakiem, nawet będąc w formie ludzkiej?
–
Ciągle
wytwarzamy specyficzny zapach, dzięki temu wiemy o tym zawsze. Tamte
dwa najwidoczniej nie chciały atakować, dlatego niepotrzebnie
fatygowałaś się ucieczką, Sakura – przerwał, by uśmiechnąć
się promiennie. – Poza tym, prawdopodobnie nie chciały narażać
się na ściągnięcie tu całej reszty.
– Jak
to... resztę?
–
Posiadamy
pewien rodzaj instynktu, który informuje innych, gdy któremuś z
nas dzieje się coś złego.
– Mój
ojciec wiedziałby, że dzieje mi się krzywda?
–
Wyczułby
tylko, gdyby działa się mi. Nie wie nawet, że jesteśmy tu we
dwoje – zadrżałam. – W mniejszym promieniu wyczułby twój
zapach, ale nie na taką odległość. Jednak z każdym naszym
wspólnym wypadem każe mi mieć na ciebie oko.
Przytaknęłam
mu jedynie, spuszczając głowę w dół. To by znaczyło, że ojciec
troszczył się o mnie prawdopodobnie o wiele bardziej niż
kiedykolwiek mi się wydawało. A także to, że z każdym naszym
wspólnym wypadem, Uzumaki był zarówno moim kumplem, jak i
ochroniarzem.
– Jak
to się dzieje, Naruto? – zagaiłam, ciągnąc temat. – Jak można
zostać takim człowiekiem-wilkiem?
– Na
pewno można odziedziczyć to w genach. Nie znam się na tym
schemacie działania, ale to zależy od... alleli, jakoś tak.
Najwidoczniej ty miałaś te, no, zapomniałem… – zaczął drapać
się po głowie w rozterce.
–
Recesywne
– pomogłam mu, kiwając głową. – Musiały trafić mi się
takie oba.
– Ta
– biologia była jedną z wielu jego szkolnych pięt achillesowych.
Wiedziałam już jednak, dlaczego w pewnym momencie zaczął biegać
szybciej niż Sasuke. Teraz ponadto byłam niemal pewna, że i tak
się hamował i stać go było na wiele więcej. – Aczkolwiek można
zmienić się także przez ugryzienie.
–
Ugryzienie?
Przez wilka?
– Tak
– odparł, zbliżając się niebezpiecznie blisko i nachylając
nade mną szybko. Dopiero po chwili zrozumiałam, co insynuował i w
tym samym czasie podsuwał mój odkryty nadgarstek pod swoje usta.
– Nawet
nie próbuj!
–
Żartowałem
– odparł, prostując się i szczerząc zęby. – Pierwsze
tygodnie przeobrażenia to katorga. Trzeba być potworem, żeby
chcieć zgotować komuś taki rodzaj tortur.
– Chyba
nie chcę wiedzieć – zaczęłam. Naruto w tym czasie zawiesił na
moment wzrok w skraju lasu. – Rozumiem więc, że zostałeś
ugryziony.
– Nie
wiem, jak stałem się wilkiem. Nie pamiętam tego, Sakura. Nie
przypominam sobie, żebym został ugryziony za małego, choć będąc
mały, często chadzałem po lesie z wujkiem Jirayą.
– A
twoi rodzice?
– Nie
wiem. Nie znałem moich rodziców.
Zatkało
mnie, a potem zakuło w piersi. Poprawiłam się, walcząc z
niesmakiem po tym nietakcie.
– Nigdy
o tym nie słyszałam.
– Nigdy
o to nie pytałaś. A raczej nie rozmawiałaś na tyle długo, by
czegoś się o mnie dowiedzieć. Traktowałaś mnie trochę jak
wyrośniętego gówniarza z syndromem kiepskiego kawalarza.
Mimo
że mróz doskwierał mi bezustannie, powodując szczypanie palców u
nóg i dłoni przemarźnięcia, a resztę ciała ogarniały
niekontrolowane ciarki, czułam jedynie przypływy oblewającego mnie
niezdrowo gorąca. Serce stanęło mi z żalu, a w gardle urosła
gula, której nie potrafiłam przełknąć. Brzmiało to co najmniej
tak, jak gdybym uraziła go samą obojętnością i tym, że po
unikałam jakiekolwiek kontaktu z nim. Ku mojemu zdziwieniu,
skwitował wszystkie delikatnym uśmiechem, jak gdyby to mnie
chciał nim jeszcze pocieszyć.
Nabrałam
niekontrolowanej ochoty przytulenia go do siebie.
–
Naruto…
Moje
ręce miały sięgnąć jego szyi, oplec ją i zawisnąć na niej,
kiedy zablokował je chwytem w nadgarstkach.
–
Spokojnie,
Sakura.
Poczułam
się odtrącona – w zestawieniu z faktem, że wyjątkowo mocno
płonęłam już ze wstydu, aktualnie wrzałam jak gotowana woda w
czajniczku.
– Wiem,
że przekonałaś się do tego, jak czarujący potrafię być. To
wystarcza – wyszczerzył się szeroko po raz setny i uniósł swój
kciuk do góry. Zdecydowanie zbyt pewnie się poczuł...
– Ty!
– wystrzeliłam w jego stronę wskazującym palcem, chcąc nim
pogrozić i dołączyć do tego jakąś obelgę. Znowu złapał obie
dłonie w locie. Podejrzewałam, że to jakieś wilcze umiejętności
pozwalają mu reagować z takim refleksem.
–
Chodź.
Musimy wrócić do Sasuke i całej reszty.
Zapiekły
mnie poliki. Gorączkowo wsunęłam dłonie w kieszenie kurtki,
uprzednio poprawiając czapkę i wzięłam głębszy oddech.
–
Czyli
możemy już normalnie wrócić do domu, tak?
Uśmiechnął
się sugestywnie, bez słowa sugerując mi, bym podążała jego
śladem.
–
Naruto?
– zagaiłam rozmowę. Szacowałam, że to ostatnie chwile, w którym
mogę wyciągnąć z niego coś dotyczącego jego pół-wilczego
życia.
– Hm?
– Skoro
bez trudu orientujesz się w terenie, to dlaczego błądziliśmy po
lesie jak ciołki?
– Nie
chciałem prowokować tamtych dwóch, gdyby jeszcze tam byli. Albo
zwiększać prawdopodobieństwo, że będę musiał się przy tobie
zmienić – przymknął na moment błękitne oczy - nie te same,
które tak szczególnie zapamiętałam i na które za każdym razem
miałam już patrzeć inaczej, doszukując się w nich czegoś
wilczego. – No i przy okazji spędzić z tobą trochę czasu.
– Że
co?
–
Trochę
się o tobie nasłuchałem, Sakura. Od dawna chciałem się
przekonać, jak jest naprawdę.
Też
sobie wybrał okoliczności.
Wyszliśmy
zza szeregu drzew, za którym ukazała się nasza chatka. Dostrzegłam
Hinatę, przyciskającą piąstki do bladej, zmartwionej twarzy,
skacowaną Tenten, siedzącą na bujanym fotelu i opatuloną kocem,
Sasuke, gaszącego nerwowo papierosa i Ino, która wydzierała się
na nasz widok do telefonu.
– Są,
są, wrócili!
Gromada
ludzi rzuciła się pędem w naszą stronę.
–
Mówiłem
ci, Sakura, że wrócimy. Nawet z zamkniętymi oczami bym tu trafił
–wyszeptał tylko, szczerząc się szeroko.