poniedziałek, 26 lutego 2018

Shinrin-yoku


Publikuję pracę pisaną na konkurs z naniesionymi drobnymi poprawkami tekstowymi, literówkowymi, interpunkcyjnymi i innymi, bo ofc oddawałam na ostatnią chwilę. <3 Naprawdę nie myślałam, że zajmie mi to 19 stron XD, a będąc szczera, ograniczył mnie limit stron, bo początkowo rozpisałam się nawet bardziej i kasowałam scenki. NIE WIEM CO TO ZA WENA, ale tym szotem chyba ją wyczerpałam.


shinrin-yoku – (森林浴 z jap.) leśna kąpiel

Siedziałam w ulubionej bluzie z kapturem na drewnianej ławie, usłanej wilczym futrem, której pojedyncze włoski wkłuwały mi się w uda przez materiał spodni i wełniane podkolanówki w kolorze ciemnej czekolady. Zupełnie szczęśliwa, choć z podwiniętymi nogami i niezdrowo dociskana z obu stron przez sylwetki Tenten i Hinaty, z przodu przez ogromny stół, zastawiony puszkami piwa albo szklankami z grzanym winem, którego przyrządzaniem zajmowała się Ino. Kolejną porcję, wlaną do wysokiego kufla, wcisnęła mi do rąk zanim zdążyłam dokończyć poprzednią, tłumacząc, że mam brać póki jest. Powoli zaczynało brakować czystych naczyń, ale nikomu nie widziało się, by w sylwestrowy wieczór podrywać się do sprzątania.
Zamieszałam łyżeczką w alkoholu z nierozpuszczonym sokiem malinowym i przyglądałam, jak wirują drobinki cynamonu, goździka i niedbale skrojone kawałki imbiru, kątem oka odnotowując, że Sasuke klapnął na wolnym krześle. Podniosłam się momentalnie i skocznym krokiem dobyłam celu, cupnęłam na jego kolanach i przerzuciłam ramiona za smukłą szyję.
Wszystko w porządku? – zagadnęłam, przejeżdżając opuszką kciuka po chłopięcej kości żuchwy.
Pytasz o to już czwarty raz – wypomniał mi, leniwie przesuwając wzrok po moich rozgrzanych od wina policzkach. – Naprawdę, wszystko gra.
Naturalny grymas jego twarzy często bywał kłopotliwy i mylący, sprawiając wrażenie bezustannie znudzonego – jednak mimo to wiedziałam, że mówi prawdę. Podobała mu się koncepcja spędzenia tego szczególnego dnia pod ośnieżonym domkiem w górach, choć uważał to przedsięwzięcie za niepotrzebne i sumą wszystkiego trzeba było przywlec go tu siłą. Wolał darować sobie całą szopkę związaną z wyjazdem i od początku powtarzał, że to zbędny wydatek pieniędzy. Poza tym było mu obojętne, w jaki sposób spędzi ten dzień, bo nie widział w nim niczego specjalnego, a jedynie kolejny powód do bezmózgiego wlewania w siebie litrów alkoholu. Koniec końców robił dokładnie to, co sam krytykował – upijał  się już drugą połówką, obalaną na spółkę z Kakashim. Ale mimo wszystko wiedziałam, że to najlepsze, na co mogłam go namówić i że on sam tego nie żałuje.
A jak twoje wrażenia? – jego głos wyrwał mnie z zadumy.
Lepsze niż zakładałam. Sądziłam, że spędzając ze sobą więcej niż dwie doby, niektórzy wydłubią sobie oczy – skwitowałam, sugerując tłum huśtający się przed nami do lecącej w tle muzyki.
Szacowałem podobnie – skomentował, przelotem obejmując grono – ale jak widać potrafią się zachować.
Kiwnęłam głową w milczeniu, układając się policzkiem na jego barku. Sielankę szybko przerwał Shino, pauzując piosenkę.
Drewno się skończyło – jak na znak wszyscy wydali z siebie jęk pełen rozczarowania i zawodu.
Mówiłem Chouji, żebyś przyniósł więcej – burknął z niesmakiem Shikamaru. Nie lubił, gdy ktoś go nie słuchał, a już w szczególności jego najlepszy przyjaciel.
Pójdziemy jutro. Przecież nikt nie będzie szedł w ten ziąb – mruknęła Hinata, patrząc przelotnie przez okno.
Umarźniemy tu do rana – stwierdził ponownie Nara. Zerknęłam na kominek – nie wyobrażałam sobie, by jedyne źródło umiarkowanego ciepła miało się zaraz skończyć, a faktycznie na to się zapowiadało - zostały jedynie trzy kawałki pociętego pnia brzozy. – Ktoś musi iść teraz. Rano pójdziemy po większą część na pozostałe dni.
Problem leżał w tym, że budka z opałem znajdowała się dobre dwadzieścia minut drogi stąd. Nie byliśmy pierwsi z naszym planem spędzenia ostatniego dnia roku w takich okolicznościach i trafił nam się jeden z najbardziej odległych domków od centrum ośrodka agroturystycznego. Ludzie rezerwowali je już wtedy, kiedy dla nas było to jedynie luźną propozycją, rzuconą przez podpitego Kibę podczas ogniska na nadmorskiej plaży w ostatni dzień wakacji.
Teraz miała być kolej Sakury – przypomniał Sai zgodnie z kolejnością, ale miałam ochotę przyłożyć mu za to w łeb. Nawet Yamanaka, solidarna w przyjaźni ze mną, skarciła chłopaka kwaśnym wzrokiem.
Był już każdy oprócz Ino, ale ona odpowiada za dostawę tego nektaru – odezwał się Inuzuka, unosząc wymownie szklankę z grzańcem. – Dlatego blondyna nigdzie się nie rusza.
Jacy chętni do rzucenia dziewczyny na pożarcie leśnej zwierzynie! – rzucił Shisui żartobliwie, ale byłam mu wdzięczna za tę uwagę. Nie byłam przygotowana mentalnie na to, by za chwilę zmuszać się do wyjścia na zewnątrz, nawet jeśli chodziło o dobro ogółu.
Przecież Sasuke z nią pójdzie – stwierdził bez ogródek Obito.
Ja nie mogę – usłyszałam w odpowiedzi. Musiałam dopytać, bo byłam pewna, że się przesłyszałam.
Hę?
Mam zająć się znoszeniem stołu i kilku krzeseł z poddasza razem z Kakashim.
To niech zrobi to ktoś inny, bo ty musisz iść z dziewczyną – pstryknęłam palcem w jego mostek, akcentując zdanie teatralnie, bo wydawało mi się o wiele większą abstrakcją, że musiałam tłumaczyć mu to na głos niż to, że odmówił mi swojego towarzystwa w obliczu nocnej przechadzki po gęstym i cholernie ciemnym lesie.
Ja mogę się przejść – Naruto podniósł się z kanapy, jak gdyby usłyszał chwilę wcześniej słowo aprobaty. Obie ręce miał schowane w kieszeniach ciemnych jeansów, a na jego nieco zaspanej twarzy gościł leniwy uśmiech. – I tak chciałem się przewietrzyć.
Sasuke… – podjęłam próbę ponownego przekonania Uchihy do zmiany zdania, kiedy w tym czasie kontrolował powiadomienia w telefonie.
Leć z nim – usłyszałam tylko, czując pokrzepiające, trzykrotne klepnięcie po plecach.
Z Naruto? – przyciszyłam ton, krzywiąc twarz. Zwariował. Być może wypił za dużo i nie czuł się na siłach, równocześnie nie chcąc mi się do tego przyznać.
Przecież mu ufam. Poza tym, obiecałem już pomóc… – skinął głową w kierunku Hatake, który bacznie przyglądał się naszej potyczce słownej i patrzył wyczekująco. Po chwili Sasuke ujął w dłonie moją twarz, troskliwie pocierając opuszkami o rumiane poliki. – Uwiniecie się szybko i zaraz będziecie.
Nawet nie czekał na odpowiedź. Ucałował moje czoło i delikatnie zsunął mnie ze swoich kolan, stawiając na ziemię, po czym odszedł, przez moment przytrzymując uścisk naszych dłoni. Patrzyłam, jak wychodzi na balkon i odpala papierosa zapalniczką, którą podsunął mu Shikamaru. Przez uchylone balkonowe drzwi słyszałam jego deklaracje wobec siwowłosego, że jak tylko spali, to leci na górę. Otrząsnęłam się, ogarniając, że wpatruję się w balkonowe okno nazbyt wyczekująco i odwróciłam, mając przed sobą półuśmiech na twarzy blondyna. Machnęłam mu ręką i powędrowałam do drzwi, żeby nałożyć buty, puchową kurtkę i opatulić dokładnie szalikiem.
Bez słowa wyszliśmy z domku. Po drodze naciągnęłam czapkę z pomponem i dwupalczaste rękawiczki, wydziergane przez babcię i podarowane mi kilka dni wcześniej na Gwiazdkę.
Wiesz gdzie iść? – zorientowałam się, że poza kierunkiem marszu nie wiem nic o ewentualnych zakrętach, rozdrożach, skrótach ani tym podobnych.
Byłem tam przecież, Sakura – wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. – To prosta droga. Można tam dotrzeć z zamkniętymi oczami.
Westchnęłam pod nosem. Z ust chłopaka, który pierwszy pakował się we wszelkie możliwie tarapaty, jakie działy się na terenie naszej szkoły, brzmiało to co najmniej nieprzekonująco. Nawet jego pewniackiemu grymasowi i stuprocentowej pewności siebie nie potrafiłam do końca zaufać.
Nie zamykaj ich na wszelki wypadek. Po prostu trafmy na miejsce i wróćmy jak najszybciej do reszty.
Zrobi się, spokojnie – zapewnienia tego typu z jego ust zwykle przynosiły efekty zupełnie odwrotne do zamierzonego albo zwiastowały coś złego. Ścisnęłam wargi. Przez moment szliśmy w zupełnej ciszy. Obserwowałam, jak para wydobywa się z naszych ust i rozprasza w gęstym powietrzu, ulatując ku górze.
Chyba ci się podoba, skoro tak bardzo zależy ci na czasie – zagadał.
Czy to znaczy, że jako jedyny chętny na przechadzkę ze mną, źle się bawisz? – odbiłam odpowiedź, zaintrygowana jego postrzeganiem dzisiejszego wieczoru.
Nie, nie. Tak tylko pytałem – wyjaśnił i zaśmiał się krótko.
Zawsze był taki beztroski. I to na tyle, by nawet nieznającym go osobom wydawać się zdziecinniały. Zdawał się nie przejmować niczym szczególnym, żyć chwilą. Nie potrafiłam przypomnieć sobie nawet jednego momentu, w którym widziałabym go załamanego albo zwyczajnie przygnębionego.
Po kilkunastu minutach drogi, przebytej w sporej części w milczeniu, ujrzałam zarys drobnej, drewnianej budki z prowizorycznym dachem w postaci narzuconej płachty.
To już?
Tak, jesteśmy na miejscu – odparł, a ja odruchowo przyspieszyłam. Dobiłam do sterty pociętych pieńków i zaczęłam wrzucać je do przygotowanego plastikowanego pojemnika, który stał tuż obok. Uzumaki przez moment przyglądał się moim zapalczywym ruchom z podziwem, a potem przystąpił do tej samej czynności widząc, że wyjątkowo zależało mi na uwinięciu się z tym jak najszybciej.
Kiedy byliśmy już gotowi do powrotu, przejął ode mnie pojemnik, załadowany ilością drewna, jaką ledwo zdołałam unieść, a sam oddał mi swój. Zdziwiłam się, z jaką lekkością obnosił się z kilkukilogramowym ładunkiem, tym bardziej, że drogę powrotną musieliśmy przebyć pod górę. Momentalnie dało się słyszeć mój przyśpieszony, głośny oddech. Pocieszałam się jedynie myślą, że każdy krok jedynie zbliża mnie do domku pełnego rozweselonych przyjaciół, ciepła, pieczonych szaszłyków i alkoholu. Wpływ tego ostatniego szybko wywiał ze mnie mroźny, górski wiatr, niosący ze sobą śnieżny puch czy szelest krzewin. Szłam zamyślona, spoglądając w dół, by nie zawadzić o żadne wyżłobienie na drodze, a Naruto machał głową w lewo i prawo, przeczesując wzrokiem szeregi leśnych sosen. Żadne z nas nie spodziewało się tego, co przecięło nam drogę. Dopiero drobny szum osuwanego ze skał śniegu sprowokował mnie, by spojrzeć przed siebie.
Wilki.
Dwa, wielkie i czarno-siwe. Patrzyły spokojnym, aczkolwiek dzikim wzrokiem prosto na nas. Zatrzymałam się jak wryta, odruchowo chwytając Naruto za rękaw, by powstrzymać go przed dalszym marszem.
Stój – zakomenderowałam nerwowo, starając się zachować jak najciszej. Nie mogłam wydusić z siebie niczego więcej - każdy najmniejszy dźwięk wydawał mi się być teraz decydujący, a w grę wchodziło przecież nasze życie. Skrzywiłam się na szelest kurtki chłopaka i zderzenie jego buta ze zmarzniętą ziemią, bo postawił przed siebie jeszcze jeden krok, zanim dotarły do niego moje gesty i słowa. Na szczęście nie musiałam nic więcej dodawać. Szybko spostrzegł zwierzęta, kiedy błyskawicznie przeniósł wzrok przed siebie.
Cholera – skomentował sytuację, a ja miałam ochotę pacnąć go za to w łeb, bo jeden z wilków nadstawił ku nas swój pysk.
Przełknęłam ślinę głośno. Czułam jak krew w moich żyłach przestała płynąć, równocześnie przybierając temperatury bliskiej kilkudziesięciu stopni. Naprawdę nie wiedziałam, co powinniśmy zrobić i naprawdę nie chciałam kończyć tak życia. Zaczęłam żałować, że nie wyszłam po te pieprzone drewno wcześniej. Że ten dzień dla naszych bliskich nabierze drugiego, tragicznego znaczenia po tym, jak znajdą nasze rozszarpane ciała niedaleko szlaku. I że prawdopodobnie już nigdy nie zobaczę Sasuke.
Powoli się wycofuj, Sakura – ocucił mnie szept Uzumakiego. Poczułam jak zaplótł palce wokół mojego nadgarstka by upewnić się, że wszystko słyszę. Najwidoczniej wyczuł, w jakim jestem stanie i że nie wszystko do mnie dociera. Miałam ochotę stracić jego rękę, której dotyk wywołał we mnie dziwną niezręczność, ale wiedziałam, co mogłoby mnie to kosztować. Niemniej jednak, obiecałam sobie, że jeśli jakimś cudem wyjdziemy z tego żywi, przywalę mu w głupkowaty łeb, a potem jeszcze spiorę wścibskie łapy.
Kiwnęłam głową w odpowiedzi i wysunęłam do tyłu lewą stopę, przekładając na nią ciężar ciała. W odstępie może pięciu sekund Naruto zrobił to samo. Zrozumiałam, że najbezpieczniej będzie, jeśli będziemy wykonywać tę czynność naprzemiennie w większych odstępach czasowych.
Wszystko szło z planem do szóstego podejścia. Wtedy też drugi z wilków postąpił w naszą stronę dwa powolne, badawcze kroki.
Tyle wystarczyło, bym wpadła w panikę. Patrzyłam tylko na jego łapy i dorobiłam sobie obraz, w którym nabierają tempa i nieubłaganie zbliżają się w ku nam. Puściłam pojemnik z drewnem, wywołując głośny trzask i rzuciłam pędem w las, jaki rósł po prawej stronie.
Sakura, stój! – z gardła Naruto dobiegł przerażony krzyk. Po sekundach wyczułam, że biegnie za mną.
Wtedy puściły też wszystkie moje blokady – biegłam przed siebie najszybciej jak tylko zdołałam, na oślep, omijając jedynie większe gałęzie i powalone konary drzew. Wiedziałam, że chłopak wkrótce mnie dogoni – przez kilka lat byliśmy w jednej klasie i zdążyłam ocenić jego zdolności fizyczne. W pewnym momencie zaczął przewyższać nawet Sasuke, więc ode mnie na pewno o wiele szybszy.
Puchłam, bo bieg pod górę, nawet bez żadnego dodatkowego balastu był udręką. Jeśli wilki chciałyby mnie nie dopaść, to prawdopodobnie miałam sama podać im się na tacy, padając na twarz bez sił. Wbiegałam w gąszcze podobnych do siebie borówek, świerków i stromych, wysokich skał. Jedyne, na czym się skupiałam, to wytężenie zmysłu słuchu, by wyłapać ewentualny tupot wilczych stóp albo ryk dopadanego Naruto. Nie wiedziałam jeszcze, dlaczego mnie nie wyprzedził. Miałam wrażenie, że robi to celowo, chcąc chronić moje tyły.
Sakura – wysapał nagle, jak gdybym myślami przekazała mu, że potrzebuję znaku jego obecności.
Biegłam dalej, nie zważając na jego upomnienie. Wcisnęłam szalik w kołnierz kurtki, by o nic nie zahaczył i nie uniemożliwił mi ucieczki. Nadal nie byłam przekonana czy biegną, czy sobie odpuściły.
Sakura, zatrzymaj się!
Po kolejnych przebytych metrach odwróciłam się za siebie. Choć obraz miałam rozmazany, nie dostrzegałam nic poza Naruto i okalającą wszystko białą płachtą śniegu.
Sakura, nie biegną za nami! – wykrzyczał, a ja stanęłam jak na polecenie. Oparłam dłonie o kolana i zaczęłam głośno dyszeć. Zupełnie jak Naruto, który znalazł się tuż koło mnie i oparł plecami o pień drzewa.
Nie możemy... – upomniałam go, nie kończąc i stawiając kolejne, zdesperowane i zmęczone kroki przed siebie. Dopiero zauważyłam, że śnieg zaczął sięgać tu ponad kostki. Unosząc stopy nienaturalnie wysoko, musiałam wyglądać jak pijana imprezowiczka, która chce przeprawić się przez grząskie bagno.
Nie ma ich – zapewniał stanowczym tonem.
Może zaraz się pojawią – stawiałam na swoim. Ale to dlatego, że się bałam; cholernie. Choć zawsze trochę na wyrost, często niepotrzebnie albo przesadzając ze snuciem czarnych, pesymistycznych scenariuszy – tak właśnie było. Bałam się, że jeśli teraz się poddamy, dopadną nas, a wtedy nasza niewykorzystana szansa będzie bolała jeszcze bardziej.
Naruto nie odpowiedział mi jednak. Łapiąc oddech, po prostu dotrzymywał mi kroku, podążając za mną bez słowa sprzeciwu.
Wiesz, że zapuszczanie się głębiej w las jest jeszcze bardziej niebezpieczne?
Jego słowa mnie zatrzymały. Popatrzyłam przed siebie, dostrzegając, że wylądowaliśmy na jakieś leśnej polanie, która latem zapewne obfituje w górskie kwiaty i wysokie, pożółkłe turzyce.
Czemu zachowywałam się tak bezmyślnie? I dlaczego ktoś taki jak Naruto brzmiał i zachowywał się dojrzalej ode mnie?
Przeszłam jeszcze kilka kroków, jak gdyby ignorując jego słowa, a potem opadłam na ziemię. Puściłam ręce luźno i pozwoliłam ciału opaść do przodu, prosto w śnieg.
Mam dość – wymamrotałam, łapczywie uzupełniając powietrze.
Chyba nawet nie były nami zainteresowane – skwitował. Usłyszałam odgłos gniecionego pod jego butami śniegu. Patrzyłam w dół, wypluwając z siebie emocje, trzymane niezdrowo od nieokreślonego czasu.
Dlaczego tam były?!
To góry, Sakura. I las. Nikt nie powiedział, że ich tu nie będzie. Zawsze istnieje takie prawdopodobieństwo, że spotka się je na szlaku.
Szlag... – przecież doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Przytknęłam dłonie do czoła i momentalne skryłam w nich twarz, analizując szybko, że nie potrafię się rozpłakać. Skrajne i zbyt silne emocje trzymały mnie w dziwnym napięciu i nie pozwalały jeszcze się rozładować, a jedynie odetchnąć. Równocześnie poczułam dłonie Naruto, zaciskające się na moich ramionach i ciągnące mnie w górę.
Wstawaj, przemoczysz ubrania.
Nie miałam siły. Najzwyczajniej w świecie chciałam leżeć w tamtym miejscu, byleby tylko zwolnić ciało z jakiegokolwiek wysiłku, jednak po kilku próbach stawiania oporu unoszącym mnie dłoniom Naruto, w końcu uległam. Zaoferował mi wsparcie w postaci swojego ramienia, ale odmówiłam mu szybko pod pretekstem oszczędzania własnych sił. Nie był przekonany moim argumentem, ale nie nalegał więcej.
Nie wiedzieliśmy nawet, jak wracać. Ze względu na to, że całkowicie nie wyrażałam zgody na powrót na szlak po tak krótkim czasie, obraliśmy drogę naokoło, która rzekomo miała iść wzdłuż ścieżki. W przypadku, gdyby to zawiodło, mieliśmy odtworzyć drogę z pamięci i wrócić do punktu, w którym napotkaliśmy wilki.
Dreptaliśmy może pół godziny w kompletnym milczeniu, a ja chłonęłam z intensywnych emocji. Wspominałam wilki i nie wiedziałam co przerażało mnie bardziej – ich połyskujące ślepia, to że najprawdopodobniej byliśmy przez nie zgubieni, czy może też oba, połączone naraz fakty były kluczem. Tym bardziej, że temperatura mojego ciała nie tyle spadła, co zaczęła raptownie uciekać. Marzłam, chuchając bezpośrednio na nagie nadgarstki, by ciepło rozchodziło się po mnie całej.
Chcesz mój szalik? Albo bluzę – zaproponował nagle, sugerując tę, którą miał pod spodem. – Nie jest mi tak zimno jak tobie.
Nie – wyparłam się od razu, wciskając ręce w klatkę. Ukrywałam drżenie żuchwy, zaciskając szczękę i spinając ze sobą usta. – Zwariowałeś? Na pewno jest na minusie.
Miałam wrażenie, że brniemy w niebezpieczniejsze miejsca, odkąd Naruto upomniał mnie, że w głębi lasu może czekać nas więcej przygód. Z każdym krokiem chciałam wrócić do punktu wyjścia - tym bardziej, że od tamtej pory minęło już sporo czasu i wilków z pewnością tam nie było. Poza tym może wcale nie chciały nas atakować i nie zrobiłyby tego też za drugim razem, gdybyśmy mieli wpaść na nie ponownie.
Kiedy byłam mała, tata opowiadał mi o wilkach. Tłumaczył mi, że wilki to takie psy, tylko dzikie i żyjące w lesie. Że tak jak większość zwierząt, nie chcą robić nam żadnej krzywdy i zazwyczaj działają jedynie obronie życia własnego lub swoich bliskich. Żyją w watahach, dlatego uważał je za najbardziej nam zbliżone w stylu życia zwierzęta i uznawał je za wyjątkowe na tyle, że można niemo się z nimi kontaktować, a wszystko da się wyczytać z ich oczu.
Myślisz, że to ma sens? – zagadnęłam Naruto, który tym razem wyprzedzał mnie o kilka kroków. Zaśmiał się na moje pytanie, kiedy mi bliżej było do rozpaczy.
Mówisz o ucieczce z mroźnego lasu środku nocy, pełnego wygłodniałych wilków i niedźwiedzi i…
Przestań!
Dlaczego miałoby go nie mieć? Przecież mamy o co walczyć.
Nie to – machnęłam ręką i odruchowo wywróciłam oczami, wyczuwając, że w ogóle nie rozumie, co mam na myśli. – Chodzi mi o tę drogę. Nie sądzisz, że powinniśmy wrócić?
Sprawdzamy ją ciągle.
Westchnęłam. Czułam jak każdy mój ruch, każdy zgrzyt śniegu, dźwięk łamanej gałęzi albo gruchot staje się dla mnie coraz bardziej paranoiczny.
Ale…
Uspokój się, Sakura – przerwał mi łagodnym tonem. – Rozejrzyj się naokoło. Zobacz, jak tu ładnie.
Naruto zatoczył szerokie koło wokół własnej osi, z głową uniesioną wysoko ku górze, ogarniającą zarazem czubki drzew, jak i ich ośnieżone gałęzie. Palcem wskazywał na szczyt góry, wystający znad stożków rosłych świerków. Niebo, idealnie przejrzyste, odsłaniało wszystkie gwiazdy. Wszędzie było tylko biało i czarno, a wokół pachniało żywicą.
Odsapnęłam. W jednej chwili zmusiłam się do odrzucenia wszystkich tłoczących się we mnie myśli, by móc spokojnie napawać widokiem. Było nad wyraz pięknie, a twarz Naruto była na to namacalnym dowodem – na twarzy chłopaka malował się czysty zachwyt. Wpatrywał się w widok jak w obrazek, sam stanowiąc ciekawy obiekt ewentualnego zdjęcia, które przyszło mi na myśl zrobić. Tym samym posmutniałam, uświadamiając sobie znowu, że nie wzięliśmy telefonów, które mogłyby być dla nas kołem ratunkowym.
Idziemy – oznajmił, wyrwany z hipnozy.
Prowadź – odpowiedziałam poddańczo, wzdychając. Wyglądał na rozochoconego, wprost przeciwnie do mnie, dlatego pozwoliłam mu objąć dowodzenie, przynajmniej tymczasowo. Ku nawet własnemu zdziwieniu, wydawał mi się mieć o wiele lepszą orientację w terenie, a dodatkowo, w odmętach mojego umysłu nadal pałętał się strach, którego nie mogłam się wyzbyć i trzeźwo myśleć.


Ej, Sakura – zaczepił mnie, przeciągając ostatnią samogłoskę mojego imienia i wyrywając za zamyślenia, bo przez kilka minut szliśmy w zupełnym milczeniu. Zaskoczony, machał dłonią na boki i ściskał w palcach ćwiartkę cytrynówki.
Oczy rozszerzyły mi się jak na widok cudu, bo w pewnym sensie tak właśnie było. Marzyłam, żeby zwilżyć czymś spierzchnięte usta i suchy język. Odruchowo podbiegłam i przejęłam buteleczkę.
Skąd to masz? – zapytałam, odnotowując fakt, że przez moment jaki musnęłam jego dłoń, wyczułam, że była cholernie ciepła.
Z wewnętrznej kieszeni kurtki. Zorientowałem się jakąś godzinę temu, ale wolałem nie mówić o tym wcześniej – odparł, krzywiąc się nieco na moje oburzenie. – Nie wiedziałem, jak zareagujesz...
Dobry Boże – wydukałam chwilę przed błyskawicznym przytknięciem dzióbka do ust i przechyleniem butelki.
Właśnie dlatego – oznajmił zdawkowo, przenosząc wzrok gdzieś w bok.
Zignorowałam jego uszczypliwość. Wiedziałam, że mylne wrażenie, jakie wytwarza wpływ alkoholu między odczuwalną, a tą faktyczną temperaturą mogło być zgubne, jednakże ilość, jaką dysponowaliśmy nie tylko nam tym nie groziła, ale była dla nas zbawieniem na przemarznięte i spięte mięśnie. Niemal od razu odczułam, jak płyn przyjemnie rozgrzał mi gardło i okolice klatki piersiowej.
Trzymaj – oddałam mu butelkę, podstawiając ją pod nos – Ale niedużo. Musimy oszczędzać.
Nie wiedziałam bowiem, ile mogliśmy tu spędzić, ale choć nie dopuszczałam do siebie myśli, by głodować tu czy walczyć o przetrwanie, przestałam łudzić się, że szybko znajdziemy się w schronisku.
Niemal równoczesne z tym, gdy gorzko-słodki smak rozpuścił się w moich ustach, poczułam się potwornie głodna. Naruto akurat skinął głową i schował butelkę w miejscu, w którym przypadkowo się na nią natknął.
Skąd w ogóle się tam znalazła?
Jest tam chyba od wczoraj rano, kiedy szliśmy na zakupy z Kibą i Shino – stwierdził, wyraźnie próbując dobrze odtworzyć to wspomnienie. – Otworzyliśmy sobie po jednej podczas drogi powrotnej ze sklepu, kiedy robiliśmy zapasy na dzisiaj.
Pomyślałam o wypoczynkowym domku, pełnym naszych przyjaciół, pewnie jeszcze beztrosko bawiących się podczas ostatnich minut starego roku. O Ino, która zwykle przejęta najmniejszym zgrzytem, jest teraz zbyt zabiegana, by wyczuć, że coś nie gra. O Sasuke, który zacznie palić papierosa za papierosem, kiedy oczywistym będzie fakt, że przepadliśmy bez śladu i który nie poszedł ze mną z własnego wyboru, puszczając mnie ze zwykłym kolegą z klasy, z którym włóczyłam się teraz po górskim, ciemnym lesie.
Moją narastającą złość przerwał strzał. Jeden. Potem drugi. Następnie zrobiło się ich całe mnóstwo. Odwróciliśmy się w jednym czasie strwożeni, a ja odruchowo odskoczyłam w stronę Naruto, jak gdybym w pierwszej kolejności szukała schronienia w jego pobliżu.
Szlag – krzyknęłam, wpadając na jego zgięty łokieć. Nie odpowiedział nic, patrząc przed siebie, a na jego twarzy odbijały się kolorowe światła.
To już – stwierdził i pozostawił lekko rozchylone usta, kiedy fajerwerki wystrzeliły z drugiego punktu. – Już północ.
Błądzimy już prawie dwie godziny – dopowiedziałam, wodząc śladami kolorowych ogni.
Nowy Rok. Wszystkiego dobrego, Sakura  – wymamrotał, doglądając pokazu na niebie, a ja na chwilę przez chwilę przyglądałam się wyrazowi jego twarzy. Był rozanielony. Wydawało się, że najdrobniejsze rzeczy potrafią wywołać w nim szczęście.
Szczęśliwego Nowego Roku – odpowiedziałam mu cicho, odchodząc o kilka metrów i przysiadając na ściętym pniu dla lepszego widoku. Wszystko trwało może dwie minuty, choć wydawało mi się zaskakujące, że ktoś w ogóle przywlókł podobny sprzęt w takie miejsce. Przemknęło mi też przez myśl, że może tymczasowo spłoszy to wilki i sprowokuje je do wycofania się na swój teren.
Nie siadaj, bo szybciej się wyziębisz – blondyn w sekundę znalazł się nade mną. Zarys jego ciała z tej perspektywy był kompletnie okryty czernią, zupełnie jak niebo nad nim, które jeszcze przed chwilą tryskało pastelowymi kolorami.
Pewnie już wiedzą – wypowiedziałam na głos myśli. Wyobrażałam sobie, że może w ogóle nie świętują nadeszłej zmiany, zbierając się do przeczesywania lasu w poszukiwaniu naszej dwójki.
Pewnie tak – odpowiedział zgodnie z tym, co sama przypuszczałam. Czujnemu oku Ino nie mógł umknąć ten fakt przez tak długi czas. Shikamaru, choć zazwyczaj zdystansowany co do pochopnych wniosków, pewnie także wyczuł, że coś może być na rzeczy. Zastanawiałam się, co może robić w tej chwili Sasuke.
Chodź, Sakura – przed twarzą wyrosła mi otwarta dłoń Naruto, wyraźnie czekająca na uścisk, ale nim zdążyłam zareagować, bez wahania przechwycił moją prawą rękę i pociągnął za nią do góry. – Przecież nie chcemy spędzić tu całej nocy.
Czułam się conajmniej dziwnie, bo cały obraz tego chłopaka ulegal kompletnemu przeobrażeniu w niebywale szybkim tempie. Do tej pory nie skarcił mnie ani jedną uwagą odnośnie moich panicznych pobudek, ani nie obwinił za całą tę sytuację, choć to ja wyrwałam biegiem co najmniej kilometr od miejsca zdarzenia. Wbrew całej jego żywiołowości, wykazywał się stoickim spokojem i nie czuł potrzeby pouczania mnie w niczym wyniośle. Był cierpliwy i wyrozumiały, a to wszystko robił sam z siebie, z czystej dobroci. Zauważyłam, że przegryzam wargę, by przeszkodzić automatycznemu uśmiechowi, który starał się wtargnąć mi na twarz, kiedy stawałam na nogach, wspomagając jego szeroką dłonią. Prostując się, dostrzegłam, że nie miał żadnych zaczerwień na skórze, kiedy mi mróz z pewnością liznął poliki i czubek nosa, strojąc malinową barwą; był blady, z uwypuklonymi kośćmi policzkowymi, a jego niebieskie oczy sprawiały wrażenie zamrożonych kostek lodu. Wstydziłam się przed samą sobą, jakie zestawy spostrzeżeń i wniosków przecinały mój umysł. Zauważyłam nawet pulsującą na jego skroni żyłę, która uwypukliła się bardziej, kiedy wysunął głowę do przodu. Zbystrzałam, gdy przykucnął, zagarnął w dłonie nieco śniegu i zaczął formować z niego kulkę.
Zwariowałeś! – zaczęłam ostro, otrząsnąwszy się. Czułam zażenowanie, że dałam wprowadzić się w coś, co przypominało mi stan jakiejś chwilowej, ogłupiającej hipnozy. – Umieram z zimna, a ty jeszcze chcesz okładać mnie śnieżkami!
Jego ręce momentalnie dopadły mojej twarzy, przysuwając ku sobie i delikatnie kneblując usta. Czułam się jak porażona prądem, dopóki wskazującego palca jednej dłoni nie przytknął sobie do ust i niemo nakazał nim milczenie.
Jest gdzieś tutaj.
Wyrzucił śnieżkę przed siebie. Stałam w niepewności jeszcze kilka sekund, posłusznie przywierając do ramienia blondyna. Niczym w wyczekiwanej odpowiedzi, w powietrzu rozniósł się skowyt wilka, który wydawał się niebezpiecznie głośny i zbyt blisko. Po chwili wyszedł zza gąszczu bezlistnych roślin. Kościsty, chuderlawy, o jasnoszarym futrze. Był tylko on, sam. Warczał na nas, odsłaniając swoje długie, pożółkłe kły.
Stań za mną – rozkazał mi Uzumaki. – Blisko.
Jak ogłuszona, ostrożnie przesunęłam stopy w tył zgodnie z jego poleceniem, bojąc się zgubić jego uścisk. Jeszcze bardziej jednak obawiałam się kompletnie odsłonić jego ciało i narażać na całkowite przyjęcie ewentualnego ataku.
Jeszcze – nakazał mi. Wystraszyłam się, bo jego komendy poprzednim razem były zupełnie inne - wtedy ograniczaliśmy ruchy do minimum, wycofywaliśmy się razem na zmianę - tym razem chyba naprawdę próbował osłonić mnie samym sobą. To jakieś szaleństwo. Czy naprawdę naszym przeznaczeniem była śmierć spod łapy dzikiego zwierzęcia w pierwszy dzień nowego roku, skoro ta sama przypadłość zagradzała nam drogę już drugi raz?
Naruto... – chciałam zaproponować mu propozycję bezzwłocznej ucieczki, która powiodła się poprzednim razem, ale nie dokończyłam, bo przerwał mi pojedynczym syknięciem przez zaciśnięte zęby. Wilk zaczął się do nas zbliżać w tempie zwykłego chodu. W porównaniu z nim, te spotkane na szlaku zaczęły przypominać mi łagodne baranki - kipiał gniewem i patrzył na nas złowrogo. Przypomniało mi się to, co mówił mi ojciec, dlatego zerknęłam w jego oczy i tylko potwierdziłam to, co przypuszczałam. Czułam, jak miękną mi nogi, a potem całe ciało. Nawet gdybym chciała uciekać, nie byłabym w stanie zmobilizować mięśni do pracy.
Z ust Naruto uciekło gardłowe warknięcie. Pochylił się do przodu, wbijając wzrok w zwierzę. Wyglądało to tak, jak gdyby toczyli walkę bez słów, choć wydawało mi się to absurdalne, bo przecież chłopak nie miał żadnych szans. Nagle opadł na czworaka, warcząc pod nosem dalej. Nie był to jednak typowo ludzki odgłos - jego dźwięki były nadzwyczaj donośne, nietypowo niskie i dzikie. Przerażające na tyle, by po moim ciele nieustannie przechodziły fale dreszczy. Jego kurtka zaczęła pękać na bocznych szwach i w miejscu łopatek, które rosły nienaturalnie wysoko. Sapał pod nosem i dyszał ciężko, ciągle nie tracąc przeciwnika z oczu.
Naruto… – wymamrotałam, jak gdybym miała tym przywołać go do jego człowieczych odruchów. W tym momencie na jego rękach zaczęły wyrastać gęsto włosy, przypominające sierść owczarka niemieckiego i ostre, grube pazury. To przestały być ludzkie dłonie - miał najzwyklejsze na świecie, psie łapy.
Wybałuszyłam oczy i naszły mnie chwilowe mdłości.
Nie oddalaj się – warknął nieswoim głosem, odchylając twarz w bok. Jego oczy były innej barwy - tak jakby ich kolor wzmógł się o dodatkowy pigment, bo nigdy wcześniej nie były tak intensywnie szafirowe jak teraz. Cofnęłam stopę z powrotem posłusznie, nawet nie wiedząc, kiedy przesunęłam ją za siebie. Przytykałam dłonie do twarzy i z przerażeniem obserwowałam nie wrogiego wilka, a tego, który powstał z mojego głupkowatego kolegi z ławki.
Jego transformacja ustała w pewnym momencie, choć w trzech czwartych był już zwierzęciem. Nie skupiałam się w ogóle na naszym przeciwniku, bo fakt, że Naruto dysponował podobną siłą, diametralnie zmieniało postać rzeczy. Intruz spłoszył się po kilku minutach walki na pokaz siły i umknął do lasu.
Pozwoliłam sobie oddalić się na kilka większych kroków. Jakieś pięć sekund później stał przede mną ten Naruto, którego znam – jedynie z nadszarpanymi i wyciągniętymi w niektórych miejscach ubraniami.
Nie muszę mówić, że proszę cię o dyskrecję w tej sprawie, zanim cokolwiek miałbym ci wytłumaczyć? To była awaryjna sytuacja. Ten chłystek specjalnie to na mnie wymusił – drapał się po karku, mówiąc tonem tak zwyczajnym, że sama byłam pełna podziwu.
Przełknęłam ślinę i nerwowo przytaknęłam głową.
Okej. No więc, jak widzisz, jesteśmy pół-wilkami.
Jak to… jesteśmy?
Chyba nie sądziłaś, że jestem wyjątkiem? Jest nas cała wataha, Sakura – powiedział lekko.
Mój Boże. Pewnie, że po stokroć wolałabym, żeby tylko on był tym całym pół-wilkiem, jakimś dziwnym wybrańcem, mistyczną postacią, rodem z książek fantasy albo kimś, kto przyszedł z przyszłości. Wcale bym się nie zdziwiła. W pewnym sensie nawet mi to do niego pasowało. Wizja całej gromady takich popaprańców doprowadzała mnie do poczucia odrzucenia resztek rozumu i normalności do kosza. Świdrując go oszalałym wzrokiem, który chyba zaczynał wprawiać go w zakłopotanie, stwierdziłam, że mimo wszystko nie jestem w stanie powiedzieć mu tego wprost.
Ale… gdzie to niby jest?
W naszym mieście.
W naszym mieście... – powtórzyłam dla pewności, spoglądając w dół i dygocząc i z poddenerwowania, i z zimna. – Jasne.
W tym także twój ojciec – wyparował.
Czy to już piekło? Zastanawiałam się, czy może mój umysł nie poddał mnie jakimś łagodzących omamom w decydującej chwili, a w rzeczywistości moje ciało pożera teraz wygłodniały wilk. Albo może to upiłam się zbyt szybko, zasnęłam przed północą, a to wszystko to chory sen.
Jest przywódcą – nie wiem, o co mu chodziło. Prawie mdlałam, ledwo stojąc na nogach, a on mi dokładał, jak gdyby przed chwilą w ogóle nie wywrócił mojego życia do góry nogami wystarczająco szybko i agresywnie.
Blondyna jeszcze bym przeżyła, ale nie własnego ojca. Tego, który krył jakąś tajemnicę pod osłoną idiotyzmu, głupich, nieśmiesznych żartów i chamskich, ironicznych uwag. Ten, którego nawet własna żona przestała traktować poważnie, rzekomo odpowiadał za innych. I do tego nie za ludzi, a ludzi-wilków, przemieniających się od czasu do czasu i hasających w tym stanie po lesie. Marzyłam, żeby już zemdleć, bo czułam się zbyt niestabilnie, a wiedziałam, że to musi nastąpić. Niestety jedyne co poczułam, to potrzeba panicznego prychnięcia, zastąpionego po chwili nerwowym śmiechem.
Przepraszam, ale co się niby odpiernicza, że ciebie i mojego ojca zamienia w wilki? – przytknęłam sobie palce do skroni i wcisnęłam je mocno, czekając na kolejną, miażdżącą odpowiedź.
Trudno powiedzieć. Zadziałał jakiś czynnik, który miał na celu stworzenie populacji wilków na naszym terenie. Nie ma u nas zwykłych wilków. Są tylko te tworzone przez ludzi. Właściwie… pół-ludzi.
A ten tutaj? I te dwa poprzednie? – byliśmy w końcu jakieś dwieście kilometrów od rodzinnego miasta. Miałam nadzieję, że to nie obejmuje tego terenu.
To też byli pół-ludzie, pół-wilki. Ale obce. Watahy dzielą się wedle rejonów, jakie zajmują. Nie znamy się ze wszystkimi takimi jak my – to zdanie odbijało się echem w mojej głowie. – Stada łączy raczej neutralna relacja, choć niektóre wychodzą z założenia, że nie powinniśmy witać bez powodu na ich terenach i są bardzo niegościnne. Tak jak ten, który był tu przed chwilą.
Czyli te poprzednie nie chciały nas atakować? Czekaj… to wy wiecie, czy ktoś jest tym całym wilkołakiem, nawet będąc w formie ludzkiej?
Ciągle wytwarzamy specyficzny zapach, dzięki temu wiemy o tym zawsze. Tamte dwa najwidoczniej nie chciały atakować, dlatego niepotrzebnie fatygowałaś się ucieczką, Sakura – przerwał, by uśmiechnąć się promiennie. – Poza tym, prawdopodobnie nie chciały narażać się na ściągnięcie tu całej reszty.
Jak to... resztę?
Posiadamy pewien rodzaj instynktu, który informuje innych, gdy któremuś z nas dzieje się coś złego.
Mój ojciec wiedziałby, że dzieje mi się krzywda?
Wyczułby tylko, gdyby działa się mi. Nie wie nawet, że jesteśmy tu we dwoje – zadrżałam. – W mniejszym promieniu wyczułby twój zapach, ale nie na taką odległość. Jednak z każdym naszym wspólnym wypadem każe mi mieć na ciebie oko.
Przytaknęłam mu jedynie, spuszczając głowę w dół. To by znaczyło, że ojciec troszczył się o mnie prawdopodobnie o wiele bardziej niż kiedykolwiek mi się wydawało. A także to, że z każdym naszym wspólnym wypadem, Uzumaki był zarówno moim kumplem, jak i ochroniarzem.
Jak to się dzieje, Naruto? – zagaiłam, ciągnąc temat. – Jak można zostać takim człowiekiem-wilkiem?
Na pewno można odziedziczyć to w genach. Nie znam się na tym schemacie działania, ale to zależy od... alleli, jakoś tak. Najwidoczniej ty miałaś te, no, zapomniałem… – zaczął drapać się po głowie w rozterce.
Recesywne – pomogłam mu, kiwając głową. – Musiały trafić mi się takie oba.
Ta – biologia była jedną z wielu jego szkolnych pięt achillesowych. Wiedziałam już jednak, dlaczego w pewnym momencie zaczął biegać szybciej niż Sasuke. Teraz ponadto byłam niemal pewna, że i tak się hamował i stać go było na wiele więcej. – Aczkolwiek można zmienić się także przez ugryzienie.
Ugryzienie? Przez wilka?
Tak – odparł, zbliżając się niebezpiecznie blisko i nachylając nade mną szybko. Dopiero po chwili zrozumiałam, co insynuował i w tym samym czasie podsuwał mój odkryty nadgarstek pod swoje usta.
Nawet nie próbuj!
Żartowałem – odparł, prostując się i szczerząc zęby. – Pierwsze tygodnie przeobrażenia to katorga. Trzeba być potworem, żeby chcieć zgotować komuś taki rodzaj tortur.
Chyba nie chcę wiedzieć – zaczęłam. Naruto w tym czasie zawiesił na moment wzrok w skraju lasu. – Rozumiem więc, że zostałeś ugryziony.
Nie wiem, jak stałem się wilkiem. Nie pamiętam tego, Sakura. Nie przypominam sobie, żebym został ugryziony za małego, choć będąc mały, często chadzałem po lesie z wujkiem Jirayą.
A twoi rodzice?
Nie wiem. Nie znałem moich rodziców.
Zatkało mnie, a potem zakuło w piersi. Poprawiłam się, walcząc z niesmakiem po tym nietakcie.
Nigdy o tym nie słyszałam.
Nigdy o to nie pytałaś. A raczej nie rozmawiałaś na tyle długo, by czegoś się o mnie dowiedzieć. Traktowałaś mnie trochę jak wyrośniętego gówniarza z syndromem kiepskiego kawalarza.
Mimo że mróz doskwierał mi bezustannie, powodując szczypanie palców u nóg i dłoni przemarźnięcia, a resztę ciała ogarniały niekontrolowane ciarki, czułam jedynie przypływy oblewającego mnie niezdrowo gorąca. Serce stanęło mi z żalu, a w gardle urosła gula, której nie potrafiłam przełknąć. Brzmiało to co najmniej tak, jak gdybym uraziła go samą obojętnością i tym, że po unikałam jakiekolwiek kontaktu z nim. Ku mojemu zdziwieniu,  skwitował wszystkie delikatnym uśmiechem, jak gdyby to mnie chciał nim jeszcze pocieszyć.
Nabrałam niekontrolowanej ochoty przytulenia go do siebie.
Naruto…
Moje ręce miały sięgnąć jego szyi, oplec ją i zawisnąć na niej, kiedy zablokował je chwytem w nadgarstkach.
Spokojnie, Sakura.
Poczułam się odtrącona – w zestawieniu z faktem, że wyjątkowo mocno płonęłam już ze wstydu, aktualnie wrzałam jak gotowana woda w czajniczku.
Wiem, że przekonałaś się do tego, jak czarujący potrafię być. To wystarcza – wyszczerzył się szeroko po raz setny i uniósł swój kciuk do góry. Zdecydowanie zbyt pewnie się poczuł...
Ty! – wystrzeliłam w jego stronę wskazującym palcem, chcąc nim pogrozić i dołączyć do tego jakąś obelgę. Znowu złapał obie dłonie w locie. Podejrzewałam, że to jakieś wilcze umiejętności pozwalają mu reagować z takim refleksem.
Chodź. Musimy wrócić do Sasuke i całej reszty.
Zapiekły mnie poliki. Gorączkowo wsunęłam dłonie w kieszenie kurtki, uprzednio poprawiając czapkę i wzięłam głębszy oddech.
–  Czyli możemy już normalnie wrócić do domu, tak?
Uśmiechnął się sugestywnie, bez słowa sugerując mi, bym podążała jego śladem.


Naruto? – zagaiłam rozmowę. Szacowałam, że to ostatnie chwile, w którym mogę wyciągnąć z niego coś dotyczącego jego pół-wilczego życia.
Hm?
Skoro bez trudu orientujesz się w terenie, to dlaczego błądziliśmy po lesie jak ciołki?
Nie chciałem prowokować tamtych dwóch, gdyby jeszcze tam byli. Albo zwiększać prawdopodobieństwo, że będę musiał się przy tobie zmienić – przymknął na moment błękitne oczy - nie te same, które tak szczególnie zapamiętałam i na które za każdym razem miałam już patrzeć inaczej, doszukując się w nich czegoś wilczego. – No i przy okazji spędzić z tobą trochę czasu.
Że co?
Trochę się o tobie nasłuchałem, Sakura. Od dawna chciałem się przekonać, jak jest naprawdę.
Też sobie wybrał okoliczności.
Wyszliśmy zza szeregu drzew, za którym ukazała się nasza chatka. Dostrzegłam Hinatę, przyciskającą piąstki do bladej, zmartwionej twarzy, skacowaną Tenten, siedzącą na bujanym fotelu i opatuloną kocem, Sasuke, gaszącego nerwowo papierosa i Ino, która wydzierała się na nasz widok do telefonu.
Są, są, wrócili!
Gromada ludzi rzuciła się pędem w naszą stronę.
Mówiłem ci, Sakura, że wrócimy. Nawet z zamkniętymi oczami bym tu trafił –wyszeptał tylko, szczerząc się szeroko.