sobota, 24 grudnia 2016

To przecież nic

hejosik, prezentuję wam swoją pracoszkę na Zimowy Konkurs Literacki i tym samym pierwszą publikowaną przez siebie jednopartóweczkę. rozpisałabym się pewnie z wielką chęcią jak zwykle, ale nie miałam czasu nawet na dopracowanie swojego szablonu, tak samo jak mojego planu dotyczącego wrzucenia czegoś na pozostałe blogi. Tylko to było w pełni gotowe, więc wrzucam i pędze szamać, rozmawiać, cieszyć oczy lampkami i świeczkami, czekoladą i rozrwywać prezenty z papieru.
Wesołych Świąt! 


praca robiona pod cytat:


Nic nigdy nie zdarza się tak, jak to sobie wyobrażamy. [...] Z drugiej strony, jeśli sobie niczego nie wyobrażasz, nigdy nic się nie wydarza”. ~ John Green


Chcesz jeszcze jedno? – Naruto zawisł nade mną, pojawiając się znienacka i wbił kościsty łokieć w mój bark, o który się opierał. Przybliżył twarz na odległość kilku centymetrów od mojej i ostentacyjnie zamieszał zawartość butelki piwa.
Nie, dzięki – i nie minęły dwie sekundy, kiedy dodałem – właściwie to będę się zbierał – ale on w tym samym czasie podniósł się raptownie na rozlegający huk trzaskanego szkła i zaaprobowany okrzyk Kiby.
Zaraz wrócę – zapewnił mnie ruchem dłoni, po czym zniknął za ścianą pokoju wymalowaną na kolor bordowy.
Jakby dodatkowo zmotywowany podniosłem się znad niskiej pufy, odstawiając na stół pustą od prawie trzydziestu minut szklankę. Nie miałem ochoty tu być. Bardzo. W zasadzie nie zamierzałem tu nawet przychodzić, ale w przypadku, kiedy organizatorem owej domówki jest twój najbliższy przyjaciel, trudno jakkolwiek uchylić się od tego przykrego obowiązku.
W niewymagającym tempie przeszedłem przez salon na niewielki, kryty balkon. Chłodna posadzka przeszywała zimnem stopy od spodu, a wiatr szybko wyziębiał ciało. Do tego samo powietrze było dość wilgotne, bo jeszcze kilka godzin temu padał wrześniowy deszcz. Po strząchnięciu kropli wody z wierzchu barierki musiałem ogrzać palce w kieszeni bluzy, po czym oparłem się łokciami o poręcz i odetchnąłem głęboko.
Zwyczajnie szkoda mi było tego wieczoru. Szczególnie te sobotnie preferowałem w spędzaniu ich w swoim pokoju na własny sposób. I kiedy w głowie wybierałem sobie film, który zamierzałem obejrzeć po powrocie, usłyszałem cichy szelest poruszanej firanki, a potem dobiegł mnie także dobrze znany głos.
Nie wyglądasz zbyt dobrze, Sasuke.
Na samo hasło uśmiechnąłem się szeroko nie odwracając głowy, a jedynie nieco zezując za siebie.
Nawet nie widzisz mojej twarzy – stwierdziłem fakt. Usłyszałem, że zaśmiała się pod nosem.
Ale i tak wiem – odpowiedziała szybko i pewnie.
W jakim sensie niezbyt dobrze? – odwołałem się do jej uwagi. Sakura powoli podeszła bliżej, by zarzucić ręce przez barierki.
Zdaje się, że coś knujesz.
Prawdą było, że zawsze perfekcyjnie analizowała sytuację. Potrzebowała chwili, sekundy, by wyczuć po zachowaniu bądź mimice twarzy mniej więcej w czym leży problem. Albo też po prostu bardzo dobrze zapamiętała mój stosunek do jakichkolwiek wyjść na zbiorowe picie alkoholu. Westchnąłem przeciągle w geście poddania.
Aż tak widać?
Myślałam, że nawet nie próbujesz tego kryć.
Myślałem, że nie jest aż tak źle.
Jest całkiem strasznie – dopowiedziała momentalnie, intonując odpowiednio dosadnie. Palcami zaczęła stukać w metalowe rurki. – Ale ujdzie.
Chyba nie powinienem słyszeć czegoś takiego od dziewczyny, z którą się spotykam, prawda? – zapytałem niby nonszalancko. Ona opuszczając głowę, skryła twarz we włosach i tym sposobem nie dane było mi skontrolować jej wyrazu twarzy nawet kątem oka. Prawdopodobnie jednak uśmiechnęła się odrobinę skrępowana.
To była jedynie uwaga obiektywna. Musiałbyś spytać o moje zdanie – zakomunikowała radośnie.
Wolałbym tego uniknąć.
Tym razem to ona westchnęła spoglądając na mnie ukradkiem, po czym jej wzrok ponownie powędrował na uliczkę, po której obfity nadmiar deszczu wpadał bokami do kratek. Wysunęła rękawy swetra, by naciągnąć je na poczerwieniałe dłonie i potrzeć o siebie nawzajem.
Nie jestem aż tak krytyczna – fuknęła.
Oszczędzę sobie, tak na wszelki wypadek.
Sakura mruknęła pod nosem przytakująco. Po chwili przybrała podobną pozę, przystając na jednej nodze i pochylając nad barierką. Z pewnym skupieniem chłonęła uroki pierwszych stadiów jesieni, która w tym roku pojawiła się wyjątkowo szybko.
Więc co zamierzasz? – zagaiła, ściągając usta i przegryzając dolną wargę prawie niewidocznie.
Zdecydowanie zniknąć stąd w ciągu najbliższych dziesięciu minut.
Wielka szkoda zatem. Myślałam, że skoro już Cię złapałam, to pogadamy sobie nieco dłużej, Uchiha.
Nie powiedziałem też, że muszę iść sam – zauważyłem. Z kolei ona, wyraźnie zmieszana, przerzuciła kosmyk włosów do tyłu i chwyciła w opuszki palców srebrny wisiorek w kształcie kota. Niewiele jej jednak było trzeba na zastanowienie się, jak widać.
No dobra, ale – przerwała, zwracając się w moją stronę – jak bez podejrzeń wytłumaczymy się Naruto?
Zawsze można postawić na angielskie wyjście – stwierdziłem. Takie chyba i preferowałem najczęściej i chyba też lubiłem najbardziej.
Mówisz?
Myślę, że naszej dwójce wybaczy wszystko.
Momentalnie oderwałem się od poręczy, by zatrzymać tuż przed wejściem domu Uzumakiego i oprzeć bokiem o futrynę w geście wyczekiwania na jej ruch. Tymczasem ona pewnym krokiem i z niepohamowanym uśmiechem przeszła przez próg drzwi balkonowych szybciej niż mogłem to przewidzieć.
I wbrew pozorom sam plan też wyszedł w praktyce prościej. Naruto, pochłonięty od dłuższego czasu nieznanym dokładniej ani mi, ani Sakurze zdarzeniem, które miało miejsce w kuchni, skąd dobiegał głos najwidoczniej kłócących się Kiby i Ino. Blondyn zdawał się jęczeć pokazie bezradności.
Samo ubranie zajęło nam nie więcej niż dziesięć sekund. Sakura po włożeniu na siebie ciemnozielonego płaszczyka i czarnych butów na obcasie, uchyliła drzwi i tłumiąc śmiech, wyszła na zewnątrz, stając w cieniu budynku.
Poszło łatwiej niż myślałam – stwierdziła, zapinając okrągły, czarny guzik na wysokości szyi. Jej blada, porcelanowa cera w ciemnym otoczeniu prezentowała się chyba najlepiej ze wszystkich możliwych opcji. Do tego tak jak zawsze pachniała konwaliami.
Naruto nie jest zbyt wymagający w tej kwestii, jak i w wielu innych – zauważyłem.
Potem wygrzebała ze swojej torebki rękawiczki i pośpiesznie włożyła je na dłonie, po chwili chowając do dużych kieszeni. Zwróciła się w moją stronę i zapytała.
Więc, gdzie się wybieramy?
Większość rzeczy jest raczej teraz zamknięta – pomyślałem głośno, wodząc wzrokiem po okolicy w poszukiwaniu czegokolwiek, co podsunie mi jakikolwiek pomysł.
Idźmy przed siebie – zakomunikowała nagle.
Słucham?
Niczego nie planujmy – Sakura wyciągnęła ręce przed siebie i rozpostarła palce, by po chwili uścisnąć znowu pasek torby. – Tak będzie najlepiej. Poza tym, nigdy nie byłam w tej części miasta.
W porządku – odparłem, przystając na jej propozycję. Było w tym coś, czego tym razem to ja nie mogłem spodziewać się po niej, a ona z kolei wyglądała na beztrosko uradowaną swoim pomysłem osiemnastolatkę.
Po kilkunastu minutach wolnego spaceru dotarliśmy do małej knajpki, mieszczącej się na skrzyżowaniu dwóch ulic, w której wszystkie posiłki okazały się być wyjątkowo wysokokaloryczne. Zajmując dogodne miejsca tam, gdzie nie mógł dosięgnąć nas wzrok kasjerki i zdjąwszy przemoczone płaszcze, usiedliśmy po dwóch stronach kanapy w kolorze wyblakłego turkusu i białych, nieco pożółkłych już ścian. Z kolei blat stołu, choć starannie wyczyszczony, zdawał się być już zniszczony upływem czasu i różnych klientów przy nim zasiadających.
Lepiej, Sasuke? – zagaiła Sakura, chwytając opuszkami ciepły kawałek ziemniaka i lokując go w swoich malinowych ustach. Po chwili uniosła solniczkę i posypała niewielką ilość na całą porcję.
Rzekłbym, że o niebo.
Uśmiechnęła się promiennie, przegryzając kolejny kawałek. Po chwili podsunęła mi pod nos papierową paczkę, wypchaną bogato zarumienionymi frytkami, które zamówiła w zestawie z cynamonową latte.
Masz więcej nieba – powiedziała, spoglądając na mnie niepewnie.
Chciałbym, ale powiem Ci w tajemnicy, że nie przepadam za nimi – wskazałem ruchem oczu przekąskę Sakury, pochylając się nieco nad stołem i ściszając głos.
Ale lubisz pomidory, a tu masz keczup. A jeśli tak bardzo nie dzierżysz smaku ziemniaka, to możesz brać palcem, nie obrażę się – poinformowała i oparła się luźno o oparcie kanapy. Zaśmiałem się odruchowo i podziękowałem za jej uprzejmość kilkusekundowym spojrzeniem z kiwnięciem głowy.
Ciekawe, kiedy się zorientuje – na myśl nasunął mi się Naruto. Bo nie powiem, ale martwiące było to, że w tym przypadku nie dzwonił z pretensjonalnym krzykiem. Z drugiej strony nie należał też do osób, które są zbyt przerażające w swojej złości. W zasadzie żadne z jego zażaleń nie trwa dłużej niż minutę, a kłótnia z nim nie przyprawia o żadne poczucie winy. – Choć chyba nie mam nad czym się zastanawiać.
Nie musisz mówić. Znam go dłużej niż Ty – po tym stwierdzeniu z dumą oblizała palec z drobinek soli i z cwaniackim uśmiechem puściła mi oko. Sakura w tej odsłonie sprawiała wrażenie nieprzewidywalnej, co zdarzało jej się coraz częściej.
Nie ma się czym chwalić – zauważyłem, na co niechętnie kiwnęła mi głową, wodząc wzrokiem po stole, pochłonięta jedzeniem.
Może i nie, ale raczej gdyby nie on, nie poznałabym też Ciebie – dodała spostrzeżenie, uśmiechając się pod nosem. Jej oczy rozbłysły.
Poradziłbym sobie i bez niego.
Sakura na sekundę zawiesiła na mnie swój wzrok i opuściła go z nieśmiałym uśmiechem, co i na mnie odbiło się dziwnym rodzajem zmieszania. Podniosła kubek wypełniony do brzegów kawą, wsypując podane jej wcześniej dwie drobne paczuszki brązowego cukru.
Po trzydziestu minutach, podczas których do owej knajpki nie przyszedł żaden inny klient, Sakura oznajmiła mi, że musi stawić się w domu w ciągu najbliższej godziny, dlatego wypadałoby się powoli zbierać. Wróciliśmy tę samą drogą, obierając się za punkt kontrolny dom Uzumakich, obchodząc go jednak dużym łukiem okolicznymi uliczkami. Musiało też się schłodzić, bo Sakura oplotła się szalem na wysokość nosa. Do tego jej palce kurczowo ściskały rękawy płaszcza.
Wkrótce jednak naszym oczom ukazał się znany mi od kilku razy już jednorodzinny domek, ogrodzony po bokach jedynie żywopłotem, który ze względu na porę roku prezentował się w swoim wielobarwnym wydaniu. W parterowej kuchni, co wywnioskowałem już za pierwszym razem po szerokim okapie, paliło się jeszcze światło.
Kiedy znaleźliśmy się pod drzwiami, Sakura odwróciła się na pięcie, stając do mnie przodem.
Daj mi znać, kiedy będziesz już u siebie – ściągnęła brwi i wyglądało to naprawdę uroczo. W drobnych zmarszczkach na jej czole rysowało się szczerze, żywe zmartwienie.
W porządku – odparłem.
Poza tym dziękuję, Sasuke. Mam tylko nadzieję, że Naruto nie będzie miał nam tego za złe.
Ja też dziękuję – unosząc kąciki ust do góry – nawet jeśli Naruto będzie miał nam to za złe na zawsze.
I jakby nie spodziewając się tego, drgnęła mimowolnie, mieszając się po raz któryś tego wieczoru, co w zasadzie uwielbiałem i robiłem celowo, bo tę czynność z tak nielicznych, uznawałem za dopuszczalny rodzaj kierowania innym dla własnej przyjemności. Tymczasem ona wychyliła się, by obdarować mnie szybkim pocałunkiem w policzek, tak samo jak momentalnie zniknęła po tym za ścianą domu.
A mnie dziwnie ścisnęło w sercu.


Metalowe drzwiczki ze świstem przemknęły przed moim nosem, cudem o niego nie zahaczając. Z impetem odbijając się od szafki, wywołały niepotrzebny huk na pełny innych uczniów korytarz. Wiedząc, kto potrafi doprowadzić mnie do tego stopnia irytacji w tak krótkim czasie, odwróciłem się raptownie z pretensjonalnym wyrazem twarzy.
Mamy jeszcze dwie lekcje, Sasuke – zakomunikował.
Wiem – odparłem, kręcąc powoli kluczem w zamku i chowając go do kieszeni. Z jednej strony to pocieszające, że w ogóle nie czuł urazy względem nagłego wyjścia mojego i Sakury z jego własnej imprezy dwa dni wcześniej. Z drugiej mógłby jednak czasami wykazać się większym honorem i nie odzywać chociażby przez kilka najbliższych dni.
Gdzie idziesz? – przejrzał od razu. Ciekawe tylko, dlaczego w innych sprawach, bardziej przydatnych jemu samemu nie był aż tak sprytny. Teraz dla podkreślenia tego, jak bardzo przejrzał w moich planach, oparł się łokciem o szafkę, wyszczerzony jak głupi. Tym bardziej, że w końcu dotarła do niego oficjalność moich spotkań z jego najlepszą przyjaciółką.
Zabierz rękę – z powodu niemożności otworzenia jej w innym przypadku, a nie zdążyłem jeszcze ulokować w niej żadnej niepotrzebnej mi na teraz książki. Machinalnie jego ramię zniknęło, by dać mi o sobie znać w postaci prostego kuksztańca w brzuch.
No powiedz, Sasuke!
Jak dasz mi spokój.
Powiem twojemu ojcu.
Argument godny pożałowania, nawet jak dla żartu – i najgorsze było to, że Naruto trudno było się pozbyć, dopóki nie zaspokoi się jego ciekawości. Po prostu. A ja złośliwie i dla własnej satysfakcji nie umiałem się z nim w takich chwilach nie droczyć. Muszę iść w jedno miejsce.
W jedno miejsce mówisz… – przeginał.
Tak – poinformowałem, patrząc mu w oczy.
Będziesz jutro normalnie?
Ta.
Powodzenia, Sasuke – puścił mi oczko. Naprawdę, zrobił to.
Przekażę mu – odpowiedziałem, ale Uzumaki, zbyt bardzo usatysfakcjonowany, zdawał się tego nie usłyszeć. Odszedł, drapiąc się po karku z durnym uśmiechem przyklejonym do twarzy.
Z racji tego, że Itachi’ego zazwyczaj widywałem w święta, otrzymałem dość formalne pozwolenie na opuszczenie zajęć i udanie się razem z nim w odwiedziny od dziadków. Swoim przyjściem wyrwałem go z rozmowy z ochroniarzem placówki, który najwidoczniej pamiętał jeszcze sprzed tego roku, kiedy to jeszcze on sam uczęszczał do tej szkoły.
Mijając go i wychodząc powoli na dziedziniec przy ulicy, dołączył do mnie, wyrównując kroku. Bez słowa, nieco zamyślony, ubrany w ciemną skórzaną kurtkę, czarne spodnie i obowiązkowo takiego samego koloru buty. Reszta szafy Itachi’ego wyglądała dokładnie tak samo.
Gdzie najpierw? – zapytałem wiedząc, że to do niego należy wybór.
Do celu, potem cała reszta – odparł bez namysłu. Bez żadnego zewnętrznego gestu, przystałem na jego wytyczne. – Nie miałeś żadnych problemów z wyjściem? – zapytał zaraz.
Tylko jeden – znacząco wzruszyłem ramionami. Itachi zaśmiał się pojedynczo.
Jaki?
Ten co zawsze.
Naruto? – dopytał niepewnie, spoglądając na mnie.
Nikt inny nie interesuje się moim życiem tak bardzo jak on.
Mój brat nie skomentował tego już w żaden sposób, pozostawiając po mnie głuchą ciszę, wyraźnie rozbawiony. Wiedziałem jednak, że był zbyt dużym zwolennikiem obecności tego człowieka w moim życiu, by jakkolwiek skrytykować jego chociaż najbardziej drażniące zachowanie. Po chwili wyprzedzając mnie minimalnie, skręcił w jedną z uliczek, jedną z tych zdecydowanie nieplanowanych i nie po drodze.
Poczekaj – upomniał mnie idąc dalej, a ja podążałem za nim, wiedząc w zasadzie od początku, do jakiego punktu pragnie dotrzeć.
Doszliśmy wkrótce do jeziora, gdzie Itachi zatrzymał się nagle przy jednym z zejść do jego brzegu. Ruszył powoli w kierunku drewnianych schodów, które skrzypiały pod jego ciężarem, ale ich wiek chyba nie pozwalał im się jeszcze załamać. Z kolei on kurczowo trzymał ręce w kieszeni i przywołał mnie tylko, stojącego na brukowanym chodniku.
Było zimno jak na wrześniowe popołudnie. Wiatr wzmagał się z każdą kolejną godziną.
Chciałeś prosto do celu – upomniałem go kąśliwie, uśmiechając się pod nosem i spoglądając na niebo. Było jasne, choć zakryte w całości pod siwym chmurami.
Chcę się tylko rozejrzeć – oznajmił, urywając jakby.
Obserwowałem, jak wpatruje się, zaintrygowany tym widokiem. Bo nie widział go długo, tak samo jak długo ja nie widziałem go. Ale ja tęskniłem tylko za nim, on – za wszystkim, co tutaj miał. Już rok studiował poza miastem i to na tyle daleko, by wracać do domu zaledwie co kilka miesięcy, a co dopiero w miejsce, w które w pozostałe pory roku jest albo zasypane śniegiem po kolana albo zwyczajnie zbyt daleko, by wybierać się na dłuższą wyprawę w temperaturę kilku cyferek na plus. I tym bardziej, że kiedy już wpadasz, pragniesz odwiedzić i zamienić słowo z każdą zaniedbaną osobą, a nie z krajobrazem. Nie chcąc go przy tym wszystkim poganiać, postąpiłem za chwilę jego śladami, przystając na oddalonym o kilkanaście metrów od niego niewielkim pomoście.
Możemy iść – rozniosło się jego hasło, w momencie kiedy odwrócił się i powolnym krokiem podchodził pod zbocze.
Jeszcze chwilę wytrzymam. Wiele to nie zmieni.
I jakby na samo hasło, wszystko zaczęło się zmieniać.
Pierwszy był obraz. Niknący gdzieś w dziwnej, niechcianej bieli, zachodził od zewnątrz dziwnym kołem, zawężając moje pole widzenia powoli do zera.
Kolejnym były odpływające siły jakby zabrane jednym ruchem ręki, odjęciem ich ode mnie dziwną siłą. Wszystko czułem, choć nic nie widziałem. Ostatni był ból.
I pierwszy upadek. Pierwszy, z małej, drewnianej kładki, prosto w gąszcz kłującej trzciny i białych lilii wodnych, omszonych kamieni i namokłego piasku, który przylegał do mojej twarzy i granatowej kurtki, podarowanej mi na urodziny. Sprzed oczu zniknął mi wtedy obraz wszystkiego, co dotychczas obserwowałem. Choć tylko na chwilę.
Ucisk Itachi’ego zacisnął się wokół moich ramion i ciągnął mnie w górę. Spodnie oblała fala pojedynczego, spokojnego przypływu.
I od tamtego momentu już wszystko zaczęło upadać.


Zadzwoniłem kilkukrotnie, niecierpliwiąc się coraz bardziej z każdym kolejnym przymusowym naciśnięciem w pstryczek do momentu, w którym usłyszałem donośne odbijanie się ciężkich stóp od schodów. Po chwili też z impetem otworzył drzwi wejściowe, mocno ściskając klamkę.
Wybacz, Sasuke. Byłem w łazience.
Oszczędź – rzuciłem tylko, wchodząc do domu.
Naruto niemal natychmiast zniknął za ścianą kuchni, rzucając tylko w kwestii formalności:
Chcesz coś do picia?
Nie, dzięki.
Po czym sam wyszedł z kubkiem ciepłego mleka, przygotowanym dla siebie widocznie już wcześniej.
Rozejrzałem się mimowolnie. Jego rodzice ponownie wyjechali na jakąś delegację do innego miasta, dlatego dziwiłem się, że dom nadal stał i wyglądał tak, jak wyglądał. Nic niespodziewanego jednak nie zastało mnie w jego pokoju – zanim zdążyłem tam wejść, przejścia broniła rozciągnięta wzdłuż drzwi jego ulubiona, pomarańczowa bluzka. Podniosłem ją beznamiętnie i zawiesiłem na pierwszym napotkanym wieszaku. Jednak przypadek tej jednej koszulki był jak kropla w morzu całego tego pokoju. Tylko biurko dla odmiany niknęło w stercie brudnych misek i opakowaniach po kupionym zapasie ramen.
Kiedy ostatni raz tu sprzątałeś? – rzuciłem pytaniem niby retorycznie, jednak odpowiedź usłyszałem bez czekania i zbędnego gdybania.
Nie mam teraz czasu, Sasuke. Od trzech tygodni mamy codzienne treningi.
Przejęcie Naruto jakąś rzeczą przejawiało się w jego zachowaniu – i to nie tyle było widoczne w większym gronie, co w bezpośredniej, osobistej relacji. Jego roztargnienie przybierało na sile, a wieczny nieporządek pogłębiał się na tyle, że nikt nie wierzył, że to w ogóle możliwe. Co gorsza tym bardziej, kiedy w pobliżu nie było pani Uzumaki czy ponoć też Sakury, której równie dobrze udawało się przywracać go dość zwarcie do porządku.
I jak wam idzie?
Sam nie wiem, Sasuke. Mam wrażenie, że nie jestem odpowiednio przygotowany.
Pewnie przesadzasz – stwierdziłem, nie dodając zupełnie nic i chyba sam blondyn był tym faktem mocno niepocieszony. Dodatkowo w całej swojej nietypowości, zignorował moje stwierdzenie i przerzucając kilka ubrań na jedną stertę, zrobił mi miejsce na swojej musztardowej kanapie.
Gdzie wyjechali tym razem?
W sumie nie pamiętam. Będą za dwa dni.
Nie mówiłem nic, a tymczasem blondyn zdążył wykonać trzydzieści kroków po pokoju w celu bliżej mi nieokreślonym i najwyraźniej widocznie bezcelowym.
I strasznie irytował.
Idę po żarcie – poinformował mnie, kierując się w stronę drzwi.
Przecież przed chwilą byłeś w kuchni.
Brałem tylko picie – upomniał mnie, gromiąc przy tym wzrokiem przez moment, i wychodząc w sposób, w jaki odniosłem wrażenie, że był na mnie zły lub też chował jakąś urazę. Sposób, w jaki ciągle odczuwałem, że coś nie trybi, nie jest tak, jak być powinno i jest inaczej.
Siedziałem bezczynnie podczas dziwnie niezręcznej ciszy i stukałem stopami o jasne panele, doczekując się wkrótce Naruto z miską ryżu w sosie słodko kwaśnym. On, jakby nie zwracając na mnie większej uwagi, zasiadł na obracanym krześle przy biurku i pałeczkami zaczął wydzielać sobie porcje. Po dłuższej chwili milczenia zaczął:
Dlaczego znowu nie byłeś cały dzień?
Tym razem zaspałem, skoro musisz wiedzieć.
Westchnąłem. To naprawdę ostatnie, na co miałem ochotę – schodzenie na problematykę tego, co dziwne. Nadzwyczajne. Nienormalne. Tego, co znowu robię.
Nieprawda, Sasuke. I nie tylko ja to widzę.
Nie rozumiem.
I szczerze mówiąc, coraz bardziej męczyły mnie wszystkie konsekwencje tego, czego przecież sam nie chciałem, a co musiałem zwyczajnie zaakceptować.
Ty też nie najlepiej masz się po przegranej, prawda? – zmieniłem temat, który idealnie ugodził w czuły punkt. I nigdy nie pomyślałbym, że to ten sam człowiek, którego uwagami niegdyś zdarzało mi się ignorować, zadał mi właśnie tak dobry cios.
Naruto splótł palce dłoni, odłożył miskę i wpatrywał się we mnie wnikliwie i bardzo spokojnie, jak na niego.
Analogia do jego meczy bejsbolu i moich biegów była w pewnym sensie czymś znaczącym. Nie chodziło już o zwykłe przekomarzanie się, a poważanie tego, co kochaliśmy najbardziej.
Tobie też się zdarzało, dlatego powinieneś być w stanie to zrozumieć – dokończyłem, opierając się łokciem o kanapę.
Ale ty niczego nie przegrałeś, Sasuke.
Z tym że on najwyraźniej nie wiedział o tym, że mimo ostatniej wygranej, zaprzestałem z tym od dwóch miesięcy.
W odruchowej bezsilności przymknąłem oczy. Czułem na sobie wyczekujący wzrok Naruto i liczyłem sekundy, aby przeczekać to, co powiedzieć powinienem i nie chciałem zarazem. A kiedy otworzyłem oczy, nic się nie zmieniło. Niebieskie, nieco mądrzejsze w swym wyrazie oczy świdrowały mnie, oczekując jakiejkolwiek mojej reakcji, po której mogłyby coś zrozumieć. Ale znając swoje możliwości i te jego zarazem, przestałem się bać czegokolwiek.
Zachowujesz się jedynie, jakbyś właśnie do tego zmierzał – dodał jedynie, pochylając się na krześle jeszcze głębiej.
I kiedy miałem po prostu stamtąd wstać, zmuszony do milczenia, rozległ się sygnał wiadomości. Naruto, zdając się na moment zapomnieć o rozmowie, chwycił telefon i zaczął odczytywać jej treść. Następnie zablokował go i włożył do kieszeni bluzy, którą po chwili zapiął aż po samą szyję, poprawiając przy tym szeroki kaptur.
Muszę wyjść – zaapelował znacząco, co świadczyło o tym, jak błaho potrafił obchodzić się z pewnymi sprawami. Nieważne jak niebanalnymi.
Coś się stało?
Nic takiego. Muszę załatwić jedną ważną sprawę.
We wtorek o dwudziestej? – zapytałem, choć tego rodzaju wścibskość bardzo rzadko miałem w zwyczaju.
Hinata prosi mnie o pomoc z przenoszeniem mebli w domu. Ma remont.
Hinata? – nie żebym nie znał, aczkolwiek najzwyczajniej w świecie, byłem po prostu zdziwiony wymienieniem akurat jej imienia.
Dużo jej zawdzięczam od poprzedniego meczu. Tak jakoś wyszło – urwał niechętnie i chyba dość skrępowanie. W międzyczasie zapiął plecak i skontrolował godzinę. – Sorki, Sasuke. Możesz wpaść do mnie nawet jutro.
I kiedy wstając dość leniwie miałem skierować się w stronę schodów, rozległ się dzwonek – tym razem do drzwi. Naruto jak z procy, rzucając plecak na krzesło, runął na dół z tym samym impetem, klnąc pod nosem coś w stylu cholera, zapomniałem.
I choć nigdy nie nasłuchiwałem, tym razem automatycznie wytężyłem słuch, by wywnioskować z tego cokolwiek. Bo kogo innego zaprosiłby do siebie w tym samym czasie, co i mnie?
Hej, hej, wybacz, ale spieszę się właśnie i nie mam czasu teraz na tę matmę… – przywitał gościa tymi słowami.
Ty Głąbie, przecież masz tylko tydzień na poprawę! Nie chcę patrzeć, jak cię uwalają!
I sam nie wierzyłem, ale zrobił to ponownie:
Ale naprawdę, możesz przyjść do mnie jutro!
Mam swoje sprawy, Naruto! Nie mogę każdego dnia rezerwować go dla Ciebie – wyrzuciła pretensjonalnie. I prawidłowo zresztą.
Nastała cisza. Osoba rozwścieczona westchnęła, głośno wypuszczając powietrze z płuc. Naruto bąkał coś pod nosem.
Mógłbyś chociaż jawnie nie umawiać się z dwiema osobami w tym samym czasie – wtrąciłem, wychodząc do przedpokoju i oparłem się o balustradę. – Witaj, Sakura.
Drobna postać o swoich pudrowych włosach, przyklepanych pod bawełnianą czapką w śnieżynki i rękawiczki do pary, którymi otarła przemoczoną od stopionego śniegu twarz. Z otwartymi w zdziwieniu, zmarźniętymi, wyschniętymi ustami.
Cześć, Sasuke – odpowiedziała z pewną dozą entuzjazmu, może nieco przygaszonego, może nieco sztucznego. W zasadzie to chyba nawet nie chciałem go rozszyfrować i dochodzić jego genezy.
Dlaczego jej nie wpuścisz? – zwróciłem się do Naruto, na co Sakura odpowiedziała mi pytającym wzorkiem.
Nie ma chyba takiej potrzeby. W końcu Naruto się gdzieś śpieszy, więc będę już leciała.
Wejdź chociaż na chwilę, idę w tym samym kierunku – krzyknął z kuchni, skąd wyniósł butelkę półtoralitrowej wody, przemykając jak burza gradowa.
Dzięki, ale wolę się zebrać od razu. Pójdę ogarnąć to, co miałam zrobić jutro – dopowiedziała niepocieszającym tonem i z celowym, aktorskim przerysowaniem wywróciła oczyma tak, bym widział, wiedząc, że podzielam jej opinię.
Poczekaj… – zaczął Naruto, co przerwałem, schodząc na parter. Jednym ruchem udało mi się ściągnąć kurtkę z wieszaka i wsunąć ją na siebie.
Ja ją odprowadzę.
Och, dzięki, Sasuke. Ale pamiętasz, masz wpaść jutro – upomniał mnie, wychylając się zza framugi.
Skoro naprawdę masz tylko kilka dni, to wpada do Ciebie tylko Sakura, nie ja – rzuciłem, chwytając za klamkę i naciskając na nią.
Wpadaj kiedy chcesz!
Na razie, Naruto.
Po czym otworzyłem drzwi. Sakura stanęła w miejscu, odwracając się bokiem, po czym uśmiechnęła się serdecznie i chyba trochę na siłę. Ręce ściśle przyciskała do klatki, gniotąc przy tym małe zakupy trzymane pomiędzy rękami.
Poniosę – zamykając za sobą drzwi wejściowe, wysunąłem ku niej rozpostartą dłoń.
Nie trzeba, dziękuję.
Będzie to wyglądało co najmniej głupio, zrozum.
Sakura spojrzała w moją stronę badająco i wyglądała przy tym jak dawniej. Tak samo ufnie i promiennie, kiedy patrzyła w moją stronę. Po chwili oddała mi reklamówkę, zdzierając ze mnie bezwzględnie swój wzrok z bladym uśmiechem i wszystkim, co przez chwilę udawało mi się odczytać. Albo po prostu wyobrazić.
Jak się czujesz? – wypaliła niemal od razu.
Pytanie zbyt dwuznaczne i wybijające z tropu na tyle, że nerwowo podniosłem głowę.
W porządku. Ostatnio jedynie nie mam dla siebie czasu.
Dobrze, że tylko to – mruknęła, a ja przytaknąłem.
A u Ciebie, Sakura?
Jak najbardziej. Dziwnym sposobem też brakuje mi czasu.
Z kolei ten baran w niczym nie pomaga – rzuciłem, podsuwając na myśl Uzumaki’ego. Uśmiechnęła się nawet na chwilę – zupełnie szczerze, bo dość niespodziewanie. – Jak długo tak mu pomagasz? – nawiązałem do ich domniemanych korepetycji z przedmiotu wymagającego z jego strony najwięcej, jak dotąd, uwagi.
Cóż, to trwa jakieś dwa lata. Całkiem długi proces, chyba sam wiesz dlaczego.
Zamierzam przekazać mu tę aluzję.
Zaśmiała się pojedynczo, jednak momentalnie tę melodyjną barwę zagłuszyła długa cisza, po której nastąpiło kolejne pytanie, zadane poważnym, niskim tonem. Tak jakby zaplanowała tę rozmowę jakiś czas temu i nie było czasu na nieprzewidziane dialogi, dlatego szybko zmierzała do sedna. Jednak nie przypuszczałem, że to spotkanie było jakkolwiek uknute – choć nie wiem, jak zdesperowana, nie posunęłaby się do wykorzystania do celu tego błazna.
Naruto mówił, że opuszczasz sporo godzin.
Westchnąłem przeciągle.
To prawda, dość często nie ma mnie tak gdzie powinienem być – wyznałem, czując ponownie badający mnie drżący ruch zielonych tęczówek.
Dlaczego, Sasuke?
Sakura przystanęła, a ja wraz z nią, jedynie kilka kroków dalej. Echem jej słowa odbijał się po pustej, osiedlowej ulicy. Miałem wrażenie, że coś w niej pękło, a raczej – wybuchło.
Powiedz mi, proszę – wyjąkała. I chciałem, by słuch mnie zawiódł, ale głos łamał jej się zbyt jednoznacznie, bym mógł nie domyślić się, co może nastąpić później.
Faktem było to, że winien jej byłem wyjaśnień. Najprostszych, jakichkolwiek, bo tak w zasadzie nie otrzymała żadnych. Od czasu naszego ostatniego wyjścia dwa miesiące temu czwartkowym wieczorem dostała jedyne proste znaki – ignorancję i obojętność.
I kłamstwo.
Nie chodzi już nawet o mnie – wypaliła nagle, podchodząc bliżej. Zaciągnęła nosem i nabrała zimnego powietrza do płuc. Zaszklone oczy wodziły wzrokiem albo gdzieś na boki, albo niepewnie przeszywając mnie jej bólem jad igiełki lodu. – Nawet Naruto się martwi i ciągle, ale to ciągle o tobie mówi.
Stanęła na odległość kilku centymetrów. Stukot jej obcasów zanikł, tak samo jak odgłos gniecionego pod nimi śniegu. Wokół padało. Rzeczywistość wokół nas obsypana była śniegiem, od ziemi po dachy, upstrzone przy tym zielonymi girlandami pełnymi złotych i czerwonych kokard i migoczących na różne sposoby lampek. Jej cera, nadal blada i porcelanowa, okazała się prezentować jeszcze lepiej niż tylko w nocami – bo zimowymi nocam. I jak byłoby w niezmąconym i niezakłóconym jednym faktem scenariuszu, zamiast ściskać ją w ramionach i słuchając szepczące mi do ucha, że jest moja, zapadła tylko cisza – taka, która w takich samych romantycznych filmach zawsze rozstrzyga wszystko.
Wyczuwałem, jak chce podejść bliżej, nie wiedząc, że może.
A ja nie chciałem podchodzić bliżej, wiedząc, że nie mogę.
Coraz słabszy wobec wszystkiego, wyciągnąłem ku niej ręce nisko, by pochwycić materiał ciemnego płaszcza. I uznając to za gest ratunku, schowałem je z powrotem do kieszeni czarnej, podłużnej kurtki i opuściłem głowę.
Przepraszam, Sakura.


Przekroczyłem próg domu i rzuciłem kluczyki na komodę. Cisza, która ostatnimi czasy nie opuszczała mnie na krok, przywitała mnie także po wejściu domu. Taka sama, jaka towarzyszyła nam przez resztę drogi do ulicy Sakury. Odbierając mi torbę z uśmiechem wykrzywionym znaną mi dozą bólu, podziękowała za odprowadzkę z opuszczoną głową. A jej dotychczas zapamiętane w radosnym odcieniu oczy, świeciły załzone ciemnym szmaragdem.
Wróciłem – krzyknąłem tylko na znak.
Przyjdź do salonu, Sasuke! – odpowiedziała mi mama swoim nad wyraz ciepłym tonem.
Zawiesiłem na haczyku swoja kurtkę z szalikiem wepchniętym niechlujnie w jej rękaw i zdjąłem buty, otrzepując je uprzednio ze śniegu i stawiając na wycieraczce. Nieco zainteresowany i zaniepokojony dziwnie zarazem, wspiąłem się po schodach dość szybkim krokiem, w międzyczasie odpinając guziki na mankietach granatowej koszuli. Poczułem unoszący się zapach piernikowego ciasta i pomarańczy, choć zazwyczaj mama nie piekła dużo przed świętami. To coś na zasadzie oszczędzania pieniędzy, gromadzenie sił i danie im upustu na trzy dni przed, produkując niezmierzone ilości wszelkiego jedzenia.
Wszedłem do salonu, by zdziwić się jeszcze bardziej niż mogłem się tego spodziewać. I było to tym bardziej dziwne, że zazwyczaj ten widok mnie satysfakcjonował, a teraz jedynie wprowadził swego rodzaju niepokój. Momentalnie wszystkie trzy twarze zwróciły się w moją stronę, kiedy tylko przekroczyłem próg dużego pokoju.
Itachi?
Na naszej kanapie, na początku grudnia i w środku tygodnia. Ten, który studiował i który powinien być setki kilometrów stąd.
Co tutaj robisz? – dodałem, nie kryjąc naturalnego zdziwienia.
Przyjechałem na święta. Jestem po prostu trochę wcześniej – wytłumaczył spokojnie, wstając do mnie powoli z rozpostartymi ramionami.
Trochę? – dopytałem, prychając odruchowo. – Jest dziesiąty – poinformowałem surowo. Wpatrywałem się, wyczekując wytłumaczenia, jednego i przekonywującego.
Tak mnie witasz, braciszku? – powiedział nieco pieszczotliwie, przywodząc na myśl ten, którym zwracał się do mnie kilkanaście lat temu. W próbie przywrócenia opanowania, wziąłem głęboki oddech. Odruchowo przeczesałem włosy palcami i zapytałem.
Czyli zostajesz tu do samego końca, mam rację?
Sasuke, nie denerwuj się, proszę. Nie możesz… – upomniała mama.
Tym pytaniem wprowadziłem najwidoczniej pewnego rodzaju niepokój. Ojciec opuścił wzrok, badając nim wzory dywanu, a mama pochyliła się delikatnie, nie potrafiąc ubrać z powrotem wymuszonego uśmiechu. Oczy skierowane w moją stronę, tak smutne i pełne bólu, na tle bladych, zmęczonych twarzy mówiły same za siebie. Nie potrafiły mi odpowiedzieć. Albo raczej zwyczajnie nie chciały.
Tak – odparł.
Zwyczajne, proste, nic niekryjące. Potwierdzające jedynie to, czego potwierdzać nie chciałem,
Że się boi, że nie zdąży.
I że upadałem dalej.
W przypływie niepohamowanej agresji uderzyłem ręką w szafę, a w odzewie silnie ukłucie w klatce. Tak nagle, zupełnie jakbym wywołał je w odpowiedzi na trzask mebla, które podskoczyło pod wpływem siły. Wściekłość mojej bezradności przerodziła się w promieniujący ból na całą pierś. Zacząłem się dusić i w dziwny sposób doznałem niemocy schwytania jakiegokolwiek powietrza. To chyba było to, przed czym uprzedzał mnie lekarz.
Po kilku sekundach tego, co się nie zmieniło, zacząłem tracić obraz. Od zewnątrz za niechcianą czernią zaczęło znikać wszystko, co widziałem. I z racji tego, że były to jedynie panicznie przerażone twarze, wołające o to, czego zrobić nie mogłem, może było to nawet dobrym rozwiązaniem.
A potem upadłem.


Blask jasnych, jarzeniowych lamp przytłaczał, a uporczywe pikanie nad uchem zdawało się być czynnikiem wybudzającym. Czułem się odrętwiały do samych stóp. Powolne poruszanie palcami dawało mi się we znaki dziwnym, rozciągliwym bólem, który zmusił mnie do wydania serii podłużnych syków.
I w tej samej chwili poczułem, usłyszałem, zobaczyłem – wszystko naraz. Obraz sinego sufitu zaszedł mi mgłą, by po ponownym otwarciu oczu ulec kompletnej zmianie.
Widziałem, jak Itachi zrywa się z fotela, by znaleźć tuż nad łóżkiem. Naruto, wyraźnie przysypiający jeszcze chwilę temu zerwał się równie efektownie na nogi, biegnąc w moją stronę. Z kolei Sakura jedynie uniosła głowę, którą przed chwilą trzymała gdzieś przy moim przedramieniu, po czym cienkim, łamliwym głosem wypowiedziała to tak, jakby było to najdelikatniejsze słowo w jej ustach.
Sasuke…
Siedziała na samym skraju łóżka i wpatrywała się we mnie tak uporczywie, że mimo pojawienia się zaraz w tle twarzy Itach’iego, nie potrafiłem zdjąć z niej wzroku. Do czasu, kiedy poczułem zgniecenia na tyle odrętwiałej kości przez Naruto, który, jak zwykle bezmyślnie, rzucił się na materac. I tym sposobem moimi pierwszymi słowami po przebudzeniu, nie inaczej jak po decydującej operacji, było upomnienie mojego najbardziej irytującego kumpla.
Zejdź z nogi… bałwanie.
Naruto wstał jak porażony, zgromiony ciężkim spojrzeniem Sakury, poprawiając przy tym zagiętą część białej, szpitalnej pościeli, o swej tak specyficznej, że nieznośnej aż woni. Zaczął mnie przepraszać, dopomagając sobie powolnym gestem dłoni i uśmiechając się przy tym głupio. Sakura zaśmiała się tylko, zakrywając usta dłonią, a w jej innych niż wczorajszych oczach, znowu odnotowałem obecność łez.
Jak się czujesz? – zapytał Itachi, choć mój stan był sam w sobie dobrze oddanym potwierdzeniem, że jest lepiej niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Choć nie wszyscy mogli, bo nie wszyscy wiedzieli. I tym samym zalała mnie fala poczucia winy wobec tej dwójki, która kiwała się teraz nade mną, wykrzywiona w zbyt wielkiej dawce schodzącego powoli bólu, by serwować ją w ciągu jednego wieczora. Niemniej niepocieszające było też to, że od samego początku świadoma twarz mojego starszego brata jeszcze nigdy nie była tak zmęczona jak teraz. Wyczerpanie wszelkich pokładów cierpliwości wyssały z niego to, co do tej pory można było uznać za symptomy młodości. Itachi jednak w przypływie szczęścia i rozczulonego uśmiechu dość dobrze niwelował wszelkie oznaki jej zaburzenia. Nie powiedziałem nic, a jedynie uśmiechnąłem się z całych sił, choć w praktyce miało się to jako powściągliwy uśmiech i skinięcie w jego kierunku, co widocznie zrozumiał.
Zauważyłem mnóstwo drobnych, pulsujących żyłek, podczepionych do wewnętrznej strony łokcia i wtłaczających do mojego ciała wodę z kroplówek. Chciałem się podnieść, ale czyjaś dłoń na powrót przyszpiliła mnie do materaca. Musiałem wziąć głęboki oddech i spojrzeć karcąco, by napotkać pouczające, troskliwe spojrzenie ojca. Mama szlochając, rzuciła mi się na szyję, uwzględniając swoją wrodzoną delikatność. Wszyscy nagle znaleźli się na sali, najwyraźniej dzięki znakowi przechodzącej pielęgniarki.
Zadano mi tyle pytań naraz, że nie wiedziałem, na które w końcu mam odpowiedzieć, które jest ważniejsze, które mniej. Poza tym, wszystkie zlewały się w jedną całość, przynajmniej na początku. Wszystko co moje ponownie przyzwyczajało się do życia, zbyt długo karmione czarnym scenariuszem przez moją psychikę i okoliczności, do jakich doprowadziło mnie życie.
Pozwoliłem sobie jednak zadać pytanie, które nurtowało mnie od przeszłej minuty i które prawdopodobnie zamierzało nurtować mnie jeszcze bardzo długo.
Dlaczego?
Mama spojrzała na mnie wzrokiem tak błagalnym, wyrażając coś na zasadzie, że to nieważne, że to zbyt błahe, by teraz o tym mówić. Że niepotrzebne, bo już nieważne. Bo to przeszłość, z którą się pogodziłem, ale nie nadeszła. Przeciwność losu, którą pokonałem. Jednak ojciec, w poczuciu powinności, odezwał się przeszywającym i widocznie wzruszonym tonem.
Znalazł się dawca.
W tym samym momencie dotarł do mnie zaskoczony wzrok Sakury i jej niknący uśmiech, bacznie obserwujący moją reakcję. Iskierka w jej oczach na moment zniknęła, uświadamiając i mi i sobie, że to szczęście jest przecież kosztem czyjegoś i tym samym gdzieś w innym sali odbywa się ludzka tragedia, obejmująca pewnie podobne grono osób i jakże skrajne i przeciwne uczucia, podczas gdy tu odbywał się prawdziwy cud.
Nie myśl o tym teraz, Sasuke – dopowiedział jednak ojciec. Ale prawdą było, że nie potrafiłem, bo zbyt bardzo czułem i doceniałem każdy słyszalny ton mojego serca, by nie pamiętać, że tak naprawdę przynależy ono do kogoś innego. I bije, ale w innym człowieku. I daje mi życie.
Musisz odpocząć – skwitował Itachi. – Według zaleceń lekarza to teraz to, co masz robić przez najbliższy miesiąc – dopowiedział, uśmiechając się szeroko.
Pokrótce tata odszedł na kilka kroków, a mnie doszło jego głębokie westchnięcie przepełnione ulgą. Rozmasował sobie czoło, opuszczając je nisko, po czym wyszedł, deklarując, że musi zaczerpnąć świeżego powietrza. Mama z kolei niespodziewanie zalała się łzami, rozcierając je w dłoniach i śmiejąc się z nieposiadanej radości. Na jej barku wylądowała dłoń Itachiego, obdarowując jej słony policzek serią serdecznych całusów.
W którymś momencie i wzdłuż mojego kącika nosa poleciała łza, którą szybko otarła mi rodzicielka, choć widziałem, że Sakura zdolna była zrobić to samo. Zaciskając wyraźnie dolną wargę, wsunęła dłoń pod kołdrę i odszukała moją, niepewnie muskając rozgrzanymi opuszkami jej skóry. Rozruszawszy się na tyle szybko, na ile tylko pozwolił mi struty narkozą organizm, wplotłem jej palce pomiędzy swoje, pieczętując ten akt delikatnym uściskiem.
Naruto, widocznie chcąc zwrócić na siebie jakąkolwiek uwagę, wyrzucił nagle i do tego zupełnie nieprzemyślanie:
Mówiłem, że niedługo do mnie wpadniesz. Nie rzucam słów na wiatr, Sasuke, dobrze wiesz.
I w przypływie bezradności i zażenowania jego bezpośredniością, zaśmiałem się, bo nie mogłem tego powstrzymać, choć szwy na piersi zdawały się przy tym rozdzierać i pękać, powodując piekący ból w jego obszarze. Zamknąłem oczy i wsłuchiwałem w każdy pojedynczy śmiech, każdy tak samo wdzięczny i radosny. I uświadomiłem sobie, że i mój jest dziwnie przepełniony beztroską pierwszy raz od tych trzech miesięcy.


I jak bardzo nie wierzyłem, że jeszcze to usłyszę.




6 komentarzy:

  1. Jakie to było rozczulające, bardzo mi się podobało :D
    Cieszę się, że wszystko się dobrze skończyło, aż się człowiekowi lżej na sercu zrobiło.

    Jednopartówki to dobra rzecz, jak napiszesz kolejną na pewno przeczytam
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, Blue Bell, dziękuję za poświęcenie czasu, bo chyba trochę to zajęło, i tym bardziej za komentarz!
      Taak, właśnie też miałam taką ochotę, totalnie, mówię Ci. Chciałam stworzyć słodką i tylko troszeczkę smutną, zimową opowieść i wuala! Następna, jak mniemam, też taka będzie :-D
      pozdróweczka!

      Usuń
    2. I wyszła Ci cudownie :D Naprawdę.
      Ja już zacieram rączki, tak samo czekam na nowy rozdział na UM. Wezmę wszystko co dasz. Pisz o ile czas Ci na to pozwala :D

      Cieplutko pozdrawiam <3

      Usuń
    3. <333
      prędzej tu wstawię coś niż na UM, to pewne, tamto muszę sobie poukładać :-D
      ALE Z TYM CZASEM TO TRAFIŁAŚ, TO JEST W SUMIE ZASADNICZY CZYNNIK!
      to ja buziaki tym razem!

      Usuń
  2. Łaaaa, wiedziałam!
    Czułam, że coś go niszczy i dlatego stara się odtrącić Sakurę.
    Boziulku, tak cudownie to napisałaś! Ta obecność Itachiego i jego wsparcie poruszyło moje serduszko.

    Fantastycznie, rewelacja :* Zabieram się za kolejne opowiadania :D!
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaa, dzięki za komentarz, mogłam sobie przypomnieć tą pracę. xD Trochę mi za nią wstyd, a trochę udzieliła mi jakiegoś świątecznego klimatu tym bardziej, że za oknem u mnie śnieg. XD
      Waaa, dziękuję, buziaki!

      Usuń