środa, 15 marca 2017

Usidleni (część II)

Porwali Konan!
I jak rzadko co wyprowadzało zebrane w niewielkim, zagraconym garażu towarzystwo z jakiejkolwiek równowagi, momentalnie zastygli w bezruchu, a pojedyncze dialogi między sobą przerwała cisza. Ich twarze, niczym w zgodnej synchronizacji skierowały się ku osobie mężczyzny, który wtargnął z furią zdolną kruszyć skały i obrzydzeniem do słów, które ledwo przecisnął przez gardło. Pośpiesznie zamknął za sobą wejściowe drzwi i opadł na nie bezsilnie. Poluzowany krawat wisiał niechlujnie na rozpiętej do trzech guzików, białej koszuli, której podwinięte rękawy wygniecione były do cna. Cały Yahiko prezentował się zwyczajnie jak poturbowany przez stado dzikich koni.
Jak to porwali?
Niby kiedy?
I z tego powodu nas tu ściągałeś? – leniwy pomruk Hidana przebił się przez rzucone zewsząd pytania, sprowadzając na siebie pobłażliwy wzrok całej reszty. Ten z kolei, z aktorskim przerysowaniem, poprawił sklejone grubą warstwą żelu, idealnie wygładzone, popielate włosy, z subtelnością zaczesując kilka cienkich pasm za ucho. – Obskurne miejsce – dorzucił, cmokając pod nosem przy oblizywaniu wiśniowego lizaka.
Przymknij się – odpowiedział Kakuzu, oparty o blat starego stołu od bilardu. Prawie wchodząc mu zdanie, zwieńczał tym stwierdzeniem niemal wszystko, co pochodziło z ust jego partnera.
Tymczasem mężczyzna błądził beztroskim wzrokiem po brudnobrązowych ścianach garażu i ustawionych chaotycznie meblach sprzed, na jego oko, kilku dobrych okresów paleontologicznych. Otrzepał z grudki kurzu biały garnitur, kontrastujący z soczyście bordową koszulą.
Nowo przybyły począł masować sobie czoło w pokazie bezradności. Jego twarz wyrażała teraz jedynie przerażenie i wyraźne oznaki skrajnego przemęczenia - fizycznego i psychicznego zarazem. W końcu ostatnie dwie godziny spędził na bezcelowej jeździe po zatłoczonych ulicach Tokio w poszukiwaniu swojej niebieskowłosej narzeczonej. Z kolei zebranie całego Akatsuki w jedno miejscu zajęło mu kolejne sześćdziesiąt minut, które spędził dokładnie w ten sam sposób.
Czyżbyś miał jakieś plany, które Ci uniemożliwiliśmy, Hidan? – wtrącił się nagle Obito, stojący niezauważalnie w rogu pokoju, obdarzonego sowitym cieniem.
W zasadzie to tak – odkaszlnął, drapiąc się po karku w geście pewnego rodzaju jego krępacji. Choć usatysfakcjonowany, bo uwielbiał dzielić się planami swojego bujnego w każdym szczególe życia. – W sumie nawet dwa, bo ta jedna jest blondynką, a druga taka bardziej, no, ruda – skwitował, błądząc wzorkiem po suficie i ostentacyjnie wsuwając ręce do kieszeni spodni. Czynności tej towarzyszyło pełne irytacji i znudzenia przeciągłe westchnięcie Kakuzu, układające się w krótkie, niewymagające miano.
Kretyn.
Poza tym mieliśmy mieć wakacje. Nie ma pracy bez urlopu – przyjrzał się szklanej strukturze konsumowanej słodyczy i ponownie zajął nią jamę ustną. – Inaczej więcej się na to nie piszę.
Szyderczy śmiech Kisame rozniósł się donośnie.
Trochę za późno na odwołania.
Wystarczy. Yahiko, wyjaśnij wszystkim – skomentował Uchiha, który oparty plecami o chłodną ścianę i z rękoma splecionymi na piersiach, wyglądał jak zawsze. Tak samo, jak zawsze wypowiadał się od śmierci swojej żony. Z dezaprobatą. Z obojętnością. I wrodzonym od tamtego czasu zgorzknieniem.
Rin zginęła bowiem w wypadku samochodowym, wracając z odwiedzin u rodziców. I choć doszło do niego przez jej błędy, winowajcą przede wszystkim czuł się sam Obito. Bo nie był, bo nie mógł, bo nie prowadził, bo nie powstrzymał jej. I pozwolił tak po prostu odejść. I tracąc ją, utracił wszystko, bo nie miał już nikogo, kogo mógłby obdarować mianem rodziny. Tym samym stał się najlepszym kandydatem do roli szefa jednej z najbardziej rozpoznawalnych, japońskich mafii, w spadku po swoim poprzedniku i przodku zarazem - Madarze.
W zasadzie to sam niewiele wiem – rozpoczął Yahiko z żalem. Jego oczy błądziły po podłodze, zbierając wszystkie myśli. – Podjechałem po nią po robocie, ale nie czekała tam, gdzie zawsze. Musiała zniknąć zaraz po wyjściu, bo w pracy była na pewno. Nikt stamtąd się z nią nie umawiał ani nic. Nie mówiła też, że gdzieś się wybiera.
Może siedzi w tym papierniczym sklepiku, z którego bierze te pierdoły do waszego mieszkania? – rzucił Kisame na wspomnienie o wymyślnych ozdóbkach origami, wciśniętych w każde, możliwe miejsce ich czteropokojowego mieszkania w pokaźnym apartamentowcu. Bawił się przy tym srebrnym łańcuszkiem, na którym normalnie prezentował dumnie wisiorek z długiego, rekiniego zęba i którego dzisiaj rano wyjątkowo nie mógł znaleźć. Kisame bowiem urządzał sobie częste, nielegalne polowania na te zwierzaki. Z tego samego powodu, dla którego Konan bezustannie składała kolorowe kartki w przeróżne rozetki.
Pytałem. Nie pojawiła się tam dzisiaj ani razu – zrobił krótką pauzę, podczas której wziął płytki oddech. – No i od tamtej pory nie ma też niej sygnału…
W sumie skoro odstrzelili Sasoriego i Deidarę, to logiczne, że biorą się za kolejnych.
Na te słowa mężczyzna o sterczących, marchewkowych włosach, w przypływie paniki i bez dłuższego namysłu, uderzył pięścią w metalową framugę. Sekundę później, przez okalane nią drzwi, do garażu wparował Nagato.
Uspokój się – rzucił uwagą na swoje wejście, spoglądając beznamiętnie w dół - tak beznamiętnie jak zawsze. Sine plamy pod oczami na tle bladej cery pogłębiały się z każdym posępniejszym wyrazem na jego twarzy.
Ale Konan? Dlaczego akurat ją?! – jęknął żałośnie, nie oczekując odpowiedzi i nie widząc nawet nawet, czy chce ją znać. Najgorsze wizje torturowały jego umysł i bezlitośnie pożerały od środka.
Pewnie chcą okupu – stwierdził nonszalancko Kakuzu, specjalista w sprawach czysto ekonomicznych Akatsuki. Własne spostrzeżenie wydawało mu się zresztą wystarczająco uzasadnione i najbardziej logiczne ze wszystkich, możliwych opcji.
Z tym, że nadal nie możemy mieć pewności co do porwania – skwitował prosto Itachi. W naturalnej dla niego postawie pochylał się nieco, zdając być przy tym głęboko zadumany, a czarne, krótsze z przodu kosmki, opadały na jego smukłą twarz.
Wychodzi na to, że jednak możemy – z kieszeni ciemnosiwej marynarki Nagato wyciągnął niewielką wymiarowo kartkę i chwytając w opuszki jego rogi, jedną stronę odwrócił ku wszystkim zebranym. – Znalazłem to przeszukując jej pokój. Leżało na biurku.
Na białym odwrocie, zdecydowanie damskim pismem, zapisany był krótki adres.
Gdzie to jest?
Na południe od Tokio, kilkanaście kilometrów – poinformował Kisame, szczerząc przy tym rząd zębów, wymienionych na złote i zaostrzonych w ostry szpic.
Kiedy to znalazłeś?
Przed chwilą. Sam na to nie wpadłeś, prawda?
I jak gdyby najlepszy przyjaciel wcale nie znał go na wylot, zadał to pytanie bez chwili wahania. Yahiko wykrzywił twarz w dziwnym grymasie pod wpływem karcącej uwagi.
Nie miałem czasu…
Co jest na drugiej stronie? – zapytał Obito.
Nic istotnego, jakieś zdjęcie.
Smukła, blada dłoń Nagato obróciła migawkę wokół własnej osi.
Co to za słodkie badziewie? – rzucił niespodziewanie Hidan, wyrzucając na podłogę patyczek po swoim lizaku. – Wygląda jak te opustoszałe, stare miasteczka ze strasznych filmów.
To moja karuzela – wtrącił się nagle Itachi, przechwytując momentalnie zdjęcie i muskając je palcami z pewną wrodzoną delikatnością. Nieco roztrzęsionym wzrokiem błądził po kadrze. – To znaczy, nie do końca moja. Stała nieopodal naszego domu, ale zabrali ją dobre kilkanaście lat temu. Chodziłem na nią z młodszym bratem, kiedy byliśmy mali – dodał jeszcze, po czym oddał przedmiot z powrotem na ręce znalazcy.
Więc skąd ono u Konan?
W zasadzie to widziała kiedyś to zdjęcie. Trzymałem kilka takich w szufladce samochodu – splótł ręce na klatce, wbijając zadumany wzrok w podłogę. – Musiała zrobić odbitkę.
Jedźmy tam. Teraz – ton Yahiko zdawał się być coraz bardziej zdesperowany. Nie zwracając uwagi na resztę, zdejmował uprzednio rzuconą na bujany fotel czarną, klasyczną marynarkę. – To musi coś oznaczać.
Wszyscy mamy się tam zebrać? A czy nie o to im chodzi? – zabrał głos Kisame.
Być może – skwitował Obito, odsuwając się minimalnie od ściany. – Ale musicie jechać tam w większości. W innym przypadku to zbyt niebezpieczne.
Czyli jednak wszyscy? – zauważył Kakuzu pytająco, kiedy jego nozdrza dobiegła charakterystyczna, dusząca woń. – Hidan, spierdalaj z tą fajką.
I po co tak krzyczeć?
Nie pal tu, idioto! – wydarł się nagle rudowłosy.
Niby dlaczego?
Bo to garaż mojej mamy.
Zapadła cisza, krótka i niezręczna. Nagato skrzywił się w wyrazie politowania wobec tego, co właśnie miał usłyszeć, ponieważ znał ten argument aż zbyt dobrze.
Przecież ona nie żyje, Yahiko.
Dlatego nie chciałbym, by coś mu się stało.
Zostawiłeś sobie garaż na pamiątkę po mamie? – zakpił Hidan w niedowierzaniu.
Tak. Wraz z całym tym mieszkaniem.
Ten jednak zaciągnął się kolejny raz, by ze spokojem wypuścić delikatny, siwawy dym w zakurzone powietrze.
Ale z Ciebie sentymentalna pizda.
Wychodzimy – brzękiem kluczy wyciąganych z kieszeni spodni, Itachi przyczynił się do pośpieszenia pozostałych do wyjścia, litując tym samym nad doprowadzonym do wyraźnego skraju nieszczęśliwego, młodego narzeczonego.


Dwa czarne auta podjechały pod kilka drewnianych, typowo letniskowych i zarazem widocznie mocno zaniedbanych domków. Okolica znajdowała się na skrajnych obrzeżach miasta. Lipcowe słońce rozciągało się na niebie w barwie jasnego różu, chyląc powoli ku zachodowi.
Pośpiesznemu zerwaniu się Yahiko z przedniego miejsca pasażera zapobiegła silna dłoń Nagato, która z impetem przyszpiliła go do fotela.
Gdzie leziesz? Poczekaj na tamtych.
Czekam dziesięć sekund przy samochodzie, nie więcej – uczucia na skraju rozpaczy i pragnienia odzyskania ukochanej skumulowały się do wyjątkowo nietypowego stanu, w jakim można było go zobaczyć. Dlatego też za drugim razem ręka jego przyjaciela z tępym hukiem odbiła się tylko o oparcie, kiedy to Yahiko opuszczał auto i podszedł do bagażnika.
Lepiej się pośpieszmy – wtrącił Itachi, machinalnie zaciągając hamulec ręczny i gasząc silnik. Opanowany od góry do dołu, bez względu na sytuację czy okoliczności, zdobył się nawet na ciepły, łagodny uśmiech.
Po wyjściu z samochodu oraz dołączeniu Hidana i Kakuzu, w ich dłonie wciśnięto drobne glocki z tłumikiem. Na znak gotowości rozpoczęli poszukiwania.
Z niebywałą ostrożnością przekroczyli próg najbliższego domu. Z dłońmi trzymanymi przed sobą wysoko i ściskaną w palcach bronią, przeszukiwali poszczególne pokoje. Wnętrza były surowe i nieodświeżane od lat, bo kłęby kurzu i pajęczyn spowijały każdy wolny kąt, a niemiłosierne skrzypienie towarzyszące pojedynczym krokom, doprowadzało ich wyczulone zmysły do szału.
Oczekiwany skutek przyniosło ze sobą sprawdzanie dopiero trzeciego z domków. W dziwnej, nietłumionej ciszy, ich oczom ukazał się obraz, na który liczyli, a zarazem którego nie chcieliby ujrzeć nigdy.
Przyszpilona do drewnianego krzesła szeroką, izolacyjną taśmą Konan, która w krótkim kawałku krępowała zarówno jej malinowe usta, zadrżała na wyczekiwany od tych kilku godzin widok. Jej wybawiciele z kolei w jednej chwili zgodnie skierowali lufy na stojących za nią trzech mężczyzn, których dłonie swobodnie opadały wzdłuż talii.
Cieszę się, że udało się to załatwić tak szybko – wycedził jeden z nich, najmniej pokaźny z całego zestawu. Siwa mgiełka pokrywała powoli jego długie, ciemne włosy.
Rozwiążcie ją.
Bingo, chłopcy. Dokładnie tak brzmi nasz rozkaz. Kabuto, wypuść ją.
Brutalnie zerwana z ust taśma zmusiła kobietę do wydania z siebie przeciągłego syku. Wykrzywiona w wyrazie ostrego, niespodziewanego bólu twarz, łagodniała stopniowo w miarę upływu sekund. Sznur więżący jej ciało opadł na ziemię, pozostawiając na bladej skórze czerwoną wstęgę, które momentalnie zaczęła rozmasowywać. Spokojnym krokiem wstała z miejsca, by zerwać się do raptownego truchtu i znaleźć w objęciach narzeczonego, zarzucając na jego szyję rozgrzane z emocji dłonie.
Nic mi nie zrobili – wyszeptała wprost do ucha. Jej kojący głos i słowa najlepiej dobrane do sytuacji stanowiły idealną pożywkę na zdruzgotane serce bezkreśnie zakochanego mężczyzny. Odpowiedziała jej jednak głucha cisza i spojrzenie jego oczu, skupionych na przeciwnikach.
Nasze zadanie tutaj się kończy – wypalił niespodziewanie domniemany przywódca. Uśmiech, budzący pewnego rodzaju niepokój, nie schodził z jego twarzy ani na moment.
W rzeczy samej – dodał Yahiko, układając palec na spuście.
Nie rób nic głupiego, proszę – odparł mężczyzna zupełnie opanowany. Zdawało się, że żadna z zaistniałych sytuacji nie była wystarczającą, by doprowadzić do jakiejkolwiek zmiany ciśnienia w jego naczyniach. – Doskonale wiesz, że nie macie szans.
Stojąca tuż obok Konan doskonale wyczuła jego zdenerwowanie. Gulka śliny przemknęła z głośno przez jego gardło.
Przecież masz to, czego chciałeś. Zabierz po prostu tę dziewczynę i wracajcie do domu – dodał zwięźle.
Ściągnięte brwi przyprawiły czoło Yahiko o kilka dodatkowych zmarszczek. W jednej chwili doprowadzono go do granicy jego własnej wytrzymałości i wypchnięto daleko poza jej linię.
Co to za pierdolony cyrk?
W rzeczy samej. Jesteście zwierzętami, które tresujemy. Robicie to, czego chcemy – wytłumaczył pokrótce. Dłonie po subtelnej gestykulacji, splótł ze sobą, układając na podbrzuszu.
A więc? Czego tak zagorzale wam potrzeba?
Już to wzięliśmy.
Strzał. Jeden, krótki. Zabójczy.
Huk opadającego na puste, spróchniałe deski ciężaru przeciął skupione dotychczas umysły niczym wyrzucone na głowę kostki lodu. W instynktownym odruchu wszyscy obrócili się za siebie.
Pod nogami jednego z ośmiu, ustawionych w równym rzędzie, zamaskowanych mężczyzn, rozciągała się sylwetka Itachiego, leżącego bezładnie na ziemi. Powoli sunąca strużka ciemnoczerownej krwi odnajdywała swoje ujście w ubytkach podłogi. Uwolnione z niskiego kucyka włosy opadły na jedną stronę, odsłaniając teraz idealnie jego spokojną twarz.
Z ust Yahiko dobiegła wiązka przekleństw sklejonych pod nosem, zaś Kisame automatycznie pochwycił drugą z posiadanych broni. Oczy Konan z kolei zaszkliły się od obecności łez w kącikach.
Zdruzgotany Nagato powolnie uniósł twarz ku sprawcom. W podsumowaniu ze stojącą przed nimi trójką, nie mieli szans. Pozostało im nic innego jak wycofać się, kuląc przy tym głowy i zostawiając swojego kompana u samych stóp wroga. Po raz trzeci.
Zdjęcie. Ta cholerna karuzela. Więc to był znak?
Chodziło wam o niego, tak? Od samego początku – i pytając, oznajmiał. Odezwał się tonem pewnym swego, oderwany ze swoich myśli.
Jest dokładnie tak, jak mówisz. Tak samo, jak z Sasorim czy Deidarą, tak samo będzie i z wami. Wybijemy was wszystkich, tyle że w swoim czasie.
Nie łatwiej byłoby naraz? – zauważył Hidan, ściągający przy tym swoje srebrne brwi. Skurwysyny... jesteście popaprani!
To tylko ukróci zabawę. A zależy nam, by pokazać wam, kto wydaje polecania, a kto je wykonuje. I że to my możemy tutaj wszystko.
Po czym rzucił nagle czymś tak drobnym, że gdyby nie sam ruch ręki, która wypuszczała coś z zaciśniętej dłoni, nie dałoby się odnotować jego lotu. Ów przedmiot połyskując jaśniejszym od tła kolorem, odbił się kilkukrotnie od podłogi, lądując na odległość trzech metrów od pantofli Yahiko. Podnosząc znad chłodnych desek, zidentyfikował niemal od razu i zamarł.
Nie drgnąwszy nawet, wyciągnął wyprostowaną rękę w łokciu za siebie.
To chyba twoje, Kisame.
Po czym przekazał ściskany w palcach wisiorek ze sporym, rekinim zębem.


Powyższa praca została stworzona na potrzeby konkursu, której przewodnim tematem miało być Akatsuki, stąd akurat taki klimacik. Pierwsza część ruszyła jakby co, trololo, ale nie wiem, kiedy mogłaby powstać. Wrzucam jednak, odrobinę poprawioną wersję tego, co wysłałam na ŚBN. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz